wtorek, 11 kwietnia 2017

Łąka na surowo



Dziś krótko.
Pierwszy etap wyścigu z trawą wygrany :)
Zdążyłam do końca uprzatnąć trawniko-łąkę przed oborą i wykosić przed dzisiejszym deszczem. Trzeba było na koniec dokładnie wygrabić, żeby kawałki drewna, cegieł, gwoździe i inne niespodziane obiekty nie uszkodziły kosiarki.

Pierwsze grządki wyścielone trawą w międzyrzędziach. (zasiane marchwie, pietruszka, pory i posadzona co drugi rząd cebula dymka)
Przesadzone z nieszczęsnego miejsca truskawki (kawałek ze zlewną ziemią) są obsypane zeszłorocznymi trocinami, które zimowały pod chmurką. Trociny dostały się także rabarbarom.
Wysiane są sałaty, rzodkiewka, szpinak i inne liściaste, co niespodzianego zimna się nie boją.
Pomidorki w małych pojemniczkach mają już spore listki i czekają na przesadzenie w większe doniczki.
Po raz pierwszy udało mi się wykiełkować papryki. One jeszcze trochę muszą podrosnąć do przesadzenia.

Zanim ogrodowe cuda urosną, ja nie cierpię na brak zieleniny.
Co rano sok z perzu i pokrzywy- bomba witaminowo-mikroelementowa, chlorofil, krzemionka i żywe enzymy, a potem każdy posiłek to w zasadzie warzywa i owoce z zieleniną łąkową. Tyle na ile mam ochotę.
Z gotowanych rzeczy to dwa-trzy niewielkie ziemniaczki, lub dwie garście kaszy jaglanej lub gryczanej, raz dziennie.

A to skład mojej ulubionej łąkowej surówki:
Podagrycznik, ziarnopłon i liście liliowca.
Liście liliowca są bardzo smaczne, miękkie i delikatnie słodkawe, a w zasadzie neutralne z przesunięciem w stronę słodyczy.
(Liliowce w zasadzie są całe jadalne. Pewnie posadzę ich kilka odmian, jak tylko będę miała możliwość).
Do surówki dodaję łyżkę octu jabłkowego, odrobinę soli i nierafinowanego oleju słonecznikowego.


Podagrycznik, ziarnopłon i liście liliowca

A tak wygląda poranne wyciskanie soku z pokrzywy i perzu.
Obie roślinki jak dla mnie są zbyt "trudne" w jedzeniu na surowo, więc sok to dobre wyjście. Dodaję do tego sok z jednej pomarańczy, albo mleko orzechowe lub z innych nasion.
Z mlekiem jest bardzo dobre.


Sok z pokrzywy i perzu na ręcznej wyciskarce

Dla zainteresowanych trochę o podagryczniku:
Roślina rozpuszcza osady wewnątrz ciała ludzkiego, upłynnia je i w ten sposób pozwala ich się pozbyć.
Sama nazwa Podagrycznik, wskazuje na jej zastosowanie.
Potrafi wypłukać nawet kryształy kwasu moczowego, niszczące stawy od wewnątrz.
Używanie podagrycznika  powoduje, że ciało staje się znów giętkie, a krew, limfa i energia krążą w nim bez zastojów.
Udrażnia węzły limfatyczne i gruczoły wydzielania wewnętrznego.
Nasi przodkowie jedli podagrycznik jak sałatę, a nawet kisili go na miesiące zimowe. Też spróbuję ukisić.
 Na razie korzystam na surowo. Jest delikatna w smaku, ma soczyste ogonki liściowe, i lekki zapach marchwi.

W podagryczniku można się dodatkowo kąpać przy dolegliwościach stawowych. Bez tych dolegliwości też pewnie nie zaszkodzi. Do kąpieli można użyć kłączy i ziela.
Można go suszyć na zimę i pić jako napar (łyżka na szklankę wrzatku)

Oczywiście można podagrycznik gotować w zupach, albo dusić jak ludzie robią to ze szpinakiem, ale moim zdaniem szkoda siły życiowej rośliny, z której wtedy już nie możemy skorzystać.
Jest rośliną ekspansywną, o dużej sile życiowej, tak jak perz i pokrzywa.

Jeśli miała bym określić ją w kilku słowach, powiedziała bym: Lekkość, radość, giętkość i energia.
Wolę nazywać ją Snitka, taka jest jej miejscowa nazwa u nas i chyba bardziej to imię do niej pasuje.


poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Sok z perzu

I po długiej nieobecności:
Znów wiosna i wyścig z trawą :)
A u mnie zmiany, zmiany, zmiany..

Przede wszystkim jestem już niemal na wyżywieniu witariańskim,
do czego dążyłam uparcie drogą eliminacji kolejnych wynalazków, przez czas jaki tu mieszkam.
Chcę Wam powiedzieć, ze najtrudniejsze jest przestawienie psychiki.
I to nie z powodu strachu, że się umrze na samym surowym, ale z powodu
informacji jakie na temat menu witarian serwuje internet.
Są to wiadomości typu: osiem bananów, kilo jabłek, sześć pomarańczy,
micha zieleniny i to nie na cały dzień, ale na pierwsze śniadanko- żeby uzupełnić kalorie, witaminy mikroelementy i inne rzeczy. Po kieszeniach należy trzymać batony witariańskie, żeby się nie przewrócić z głodu do drugiego śniadania itd itp.
A ja nie dała bym rady. Objętościowo.
Poniosła bym porażkę po dwóch bananach, jabłku i pomarańczy.
I tyle mi wystarcza żeby się dobrze czuć i pracować fizycznie do obiadu.
Oświadczam, że człowiek nie jest kozą. Hodowałam kozy, to wiem ile musi zjeść koza.
Człowiek nie wiem dlaczego, może z powodu wyższej od kozy świadomości, potrafi zadowolić się niewielką ilością jedzenia, a nadmiar po prostu mu szkodzi.
Być może metabolizm człowieka uwzględnia bezpośrednie żywienie się zawartą w przestrzeni życiową energią (chi, prana, orgon to niektóre nazwy tego samego).
W związku z tym, powstała w mojej głowie robocza teoria, że osoby mające wieczne problemy z nadwagą są w zasadzie uprzywilejowane w stosunku do chudeuszy, którzy muszą niewiarygodnie dużo jeść zeby nie zniknąć z planu ziemskiego.
Skoro osoby z nadwagą potrafią utyć od liścia sałaty, to znaczy że reprezentują sobą MODEL OSZCZĘDNY ciała ziemskiego. Wystarczy im prana i liść sałaty, by  przyciąganie ziemskie z nich nie zrezygnowało.
Niestety dzięki propagandzie żywieniowej w którą bezapelacyjnie wierzą, męczą się ze sobą i własnymi sznurówkami. Zupełnie niepotrzebnie.

Wracając do witariańskiego menu: rzadko jem banany, bo nie przepadam, a pomarańcze są u mnie w domu jako owoc sokowy na wyjście z głodówek.
(Bo właśnie z tą wczesną wiosną, weszłam w tryb -mam nadzieję- regularnych postów.
Tych na wodzie i suchych. Dla zdrowotności i czystości wewnętrznej- cielesnej i duchowej.
(I w ramach dygresji małej, informacja dla tych, którzy tego nie spróbowali:
Odstawiając jedzenie doznaje się fantastycznego samopoczucia i jasności umysłu, które niestety znika po powrocie do cięższego jedzenia. Utrzymuje się przy diecie witariańskiej. Znikają też różne nie rokujące wyleczenia dolegliwości).

Druga przerażającą mnie osobiście rzeczą, jaką na temat witarianizmu serwują portale internetowe jest taka, że NIE DA się być na witariańskim bez kupowania zamorskich cudów, by się nimi żywić. Kosmicznie trudno jest trafić na jakiekolwiek surowe przepisy, bez co najmniej 3/4 egzotycznych składników.
Oglądany z tej strony witarianizm, plasuje się  u mnie w kanonach literatury fantazy.
Oczywiście  da się jeść na surowo z krajowych składników.. Nieco wyobraźni i wszystko się da.
Nawet grzyby się da. Wspaniała jest np surówka z pieczarek :)
Grzyby można też kisić.
Po jakimś czasie w zasadzie człowiek woli zjeść osobno składniki, niż kombinować jakieś specjalne papki wieloskładnikowe w blenderze, lub piramidalne surówki z wymyślnymi  dressingami.
Zaczyna się preferować czyste smaki.

Kończę już gadulstwo, chcę tylko wyjaśnić jeszcze, że wspomniany na wstępie wyścig z trawą nie polega na próbach zjedzenia trawnika, bo oczywiście człowiek kozą nie jest, ale....jest mały wyjątek. Perz.
Jest masa informacji o niebywałej zdrowotności soków wyciskanych ze specjalnie hodowanej pszenicy (oczywiście zmodyfikowanej genetycznie) oraz innych zbóż.
Otóż śmiem zauważyć, że upierdliwy perz nadaje się do tego o wiele bardziej.
Przede wszystkim nie jest rośliną hodowlaną i ma w sobie ogromną siłę przetrwania, oraz całe mnóstwo rozpuszczalnej krzemionki dającej mocne kości i sprawne stawy, elastyczną skórę i naczynia krwionośne.
Czyści krew z metabolitów, chroni wątrobę, likwiduje skłonności do zaparć, dobrze działa na nerki (rozpuszcza kolekcje kamuszków) i na ładną cerę.
Wielkie uznanie dla działania soku z perzu ma Medycyna Chińska, która zapewnia o jego silnym działaniu regenerującym.
Perz wg oficjalnych danych, nie zawiera szkodliwych dla człowieka składników.
Nic, tylko używać sam, albo zmieszany z pokrzywą, a wtedy to już będzie mega suplement wiosenny.
Sok uzyskamy przepuszczając młode pędy przez maszynkę do mięsa. Masę odciskamy przez płócienną ściereczkę. Można oczywiście użyć wyciskarki do soków.
Jeśli ktoś chce, a właśnie oczyszcza grządki pod siewy, może wczesnowiosenny sok zrobić z liści i kłączy.

I jeszcze mała dygresja na koniec:
Nie piszę tego, żeby udowadniać komukolwiek wyższość jednego sposobu jedzenia nad drugim.
To co robię, jest moim wyborem i absolutnie nie próbuje komukolwiek czegokolwiek narzucać.
Piszę jedynie o własnych doświadczeniach, eksperymentach, przemyśleniach i przemianach.