poniedziałek, 10 grudnia 2012

Pieczenie w ścianówce


Ewa z Kresowej Zagrody podpowiedziała mi, jak można wykorzystać do pieczenia piec ścianowy, w naszym regionie zwany ogrzewalnikiem.
Oczka mi się zaświeciły na taką wiadomość, podkarmiłam zakwas żytni i wczoraj zrobiłam zaczyn.
Dziś rano nie wyszłam tupać na mrozie, żeby kupić chleb w sklepie objazdowym, tylko zagniotłam ciasto pszenno-żytnie na pierwszy eksperymentalny wypiek.
Trochę się obawiałam, czy wceluję z wyrośniętymi bułeczkami na czas dogaszania żaru w palenisku pieca, no ale początkujący mają szczęście ;)
Znalazłam nawet odpowiednie naczynie, ciężką żeliwną patelenkę z dnem wytłaczanym w drobną krateczkę.
Palenisko jest wąskie i to jedyne naczynie które się w nim mieści. Nie da rady postawić go na ruszcie paleniska, ale udało się znaleźć występy w bokach, na których daje się naczynie "powiesić" wewnątrz pieca.
Bułeczki wyszły wspaniale. Ta chrupiąca skórka jak za dawnych czasów, Bogowie  :)
Miąższ puszysty, ale konkretny i sycący od żytniej mąki.
Wystarczyło na kolację i będzie na śniadanie, a nowy zaczyn już pracuje na jutrzejszy wypiek.
Zielone elektryczne pudło do pieczenia niech sobie dalej spokojnie śpi w spiżarce, bo w piecu ścianowym można upiec i chleb i ciasto i pizzę.
Dzięki Ewo :)

sobota, 8 grudnia 2012

Śnieg i mróz

Mróz i śnieg zawitał także na mój prywatny Koniec Świata.
Kozie dzieci Piorun i Lala, porosły grubą sierścią i  przypominają małe kudłate owce. Dwa razy dziennie kozy dostają do picia wodę grzaną w wiadrze na kuchennym piecu. Objedzone suchą karmą piją jak smoki.
Bazia wyraźnie nie lubi Lali i przegania ją od jedzenia smakołyków typu obierki  warzyw, marchew i jablka. Przy byle okazji próbuje ją zdzielić rogami. Dla Pioruna jest łaskawa.
Lala jest przez to płochliwa i  oswajam ją przy wydzielonej porcji owsa. Łakomstwo przeważa i zaczyna pozwalać na takie poufałości.
Piorunowi urosły zawiązki na łebku, ale różki się nie rozwinęły i tak już chyba zostanie. Lala jest rogata.

Mróz nocami jest solidny, do minus kilkunastu stopni, więc muszę uważać, by nie zamarzł mi kran podwórkowy, jedyne źródło wody. Jest dobrze zaopatrzony, ale musi z niego mocno kapać  cały czas, inaczej zamarznie.
Stało się tak wczorajszej nocy, gdy ustawiłam za mały przepływ wody. Latałam rano z czajnikami gorącej wody i polewałam rurę, by odmarzła. Tym razem udało się.

Kicia Baśka to jednak piecuch. Wychodzi na dwie minuty i krzyczy pod drzwiami. Uparłam się nauczyć ją wychodzić i zabieram przewieszoną przez ramię do drewutni. Tam ją wypuszczam, nakładam drewno do koszyka i wracamy. Ona oczywiście już na piechotę- szybko, szybciutko, galopkiem, żeby jak najmniej dotykać śniegu :)
Nie zainstalowałam jej tez na zimę kuwety w domu, ryzykując straszliwie. Kto ma koty, ten wie o czym mówię ;)
Dziś nastąpił przełom. Sama poprosiła o wypuszczenie z domu i nie było jej całe 20 minut. Wróciła z ogniście czerwonym nosem, ale zadowolona, wyczyściła miskę do dna i.... przylepiła się do pieca.

PKS skasował autobus, którym można było rano wyjechać z mojej wioski w stronę prawdziwszej cywilizacji, czyli dotrzeć do Wojsławic, miejsca z którego jest połączenie z miastem wojewódzkim, oraz środowy targ.
Został jeden autobus, którym można dojechać jedynie do gminy, a to jest akurat w odwrotna stronę, a stamtąd tylko połączenie z powiatowym Zamościem.
Jesienią padł tez Krasnystawski PKS.
W tym roku zlikwidowano szkołę podstawową we wsi i codziennie dzieciaki zmarznietymi grupkami oczekują na szkolny autobus, odwożący je do szkoły zbiorczej w gminie, gdzie gniotą się w przepełnionych klasach. Cywilizacja zwija się jak dywanik po uroczystościach.

Sklepu u nas nie ma. Jest sklepik objazdowy, co jest fajne latem. Przy drodze są poustawiane drewniane ławeczki i zbiera się rozgadane towarzystwo oczekujące na zakupy, z towarzyszącymi psami i kotami. Sklepowy samochód trąbi z daleka, z popławskiej górki, żeby spóźnialscy zdążyli na czas.
Teraz tupiemy w śniegu i mrozie dla rozgrzewki, a sklep spóźnia się czasem prawie godzinę  bo droga wyślizgana i pełna zdradliwych dziur.
W sklepie kupuję tylko chleb raz na trzy dni, rzadko coś więcej. Może warto zacząć piec w domu?
Mój piec kuchenny nie posiada piekarnika. Jest piekarnik elektryczny, wielkie zielone pudło w spiżarce.
Pewnie czas je wypróbować.
Lubie tą aktywność na mroźnym zimowym powietrzu i czystą biel śniegu, z wydeptanymi scieżkami. Noszenie wody, drewna, siana ze stodoły dla zwierzaków, ciepło od pieców w domu, gotowanie na ogniu.
Luksus miejskiej ogrzanej kaloryferami klatki, wypada przy tym anemicznie.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Wykopaliska

Pogoda mniej więcej dopisuje, jest ciepło jak na warunki końca listopada, czyli kilka stopni na plusie.
Jak się pracuje, chłodu zupełnie nie czuć.
Uporządkowałam już drewniany garaż i dalsze rejony podwórza. wyszło z tego ze 200 kg zardzewiałego złomu i nieokreślona, ale lekko przerażająca ilość szmat, worków foliowych, szkła, pojemników z przepracowanym olejem, pojemników nie wiadomo po czym, starych dętek i opon, lemieszy od pługa itd. Jedyna sensowna rzecz jaka się tam znalazła, to sprawny podnośnik.

Według umowy, śmieciarze zabierają śmieci raz na miesiąc, w ilości jednego czarnego worka-  na niesegregowane odpady i jednego kolorowego na plastik lub szkło.
Plastik lub szkło co drugi miesiąc. Szkło umyte ma być :)
:/
A ja mam tego górę.
Zabrałam się dziś za część stodoły, która jest użytkowana jako drewutnia.
Stare torby ze zbutwiałymi ubraniami roboczymi, na wpół zasypane szczątkami drewna wory foliowe, rozbita szyba która trzeba było dokładnie wyzbierać z kawałków rozkładającego się drewna, kolekcje starych butów, od walonek po sparciałe letnie klapki, wiekowe rozsypujące się konstrukcje drewniane, które zjadł czas, wszechobecny złośliwy syntetyczny sznurek, oplatający je, mocniejszy od zardzewiałych gwoździ, przysypane zbutwiałymi trocinami zetlałe polana, plastikowe butelki po napojach, oraz tak samo jak w obejściu i w garażu, opakowania po lekach. Butelki, buteleczki, na wpół zużyte listki tabletek w złożach próchna. Wszędzie porozwieszana stara fasola w pęczkach i słoiki, słoiczki których strach otwierać, zardzewiałe nakrętki, stara antena wysoko, poza moim zasięgiem, a pod samym dachem- wypchana sowa ze szklanym, czujnym okiem.
Wykopaliska
Wynoszę wszystko pod ogrodzenie. Urosła góra, a czeka mnie jeszcze reszta stodoły.

Zaszedł sąsiad i pyta: A co pani z tym wszystkim zrobi?
Nie wiem, odpowiadam ja.
Spalić - doradza.
Jak to, spalić, będzie śmierdziało.
Zawsze śmierdzi, odpowiada. Wszyscy palą, bo co z tym robić.

Zużyłam za szybo transfer internetowy na ten miesiąc, więc od kilku dni zalogowanie się na bloga, pocztę czy przeczytanie czegokolwiek w necie, wymaga mniej więcej 10-minutowej cierpliwości na każda czynność .
Poczekać na stronę 10 min, wczytanie strony logowania, to samo. Potem po wpisaniu hasła czekamy :), następnie wybranie wpisania posta, potem wysłanie posta, wejście na  komentarze, żeby odpowiedzieć i tak dalej.
Doładowałam neta i wpisałam kod przyspieszający odnowienie transferu, ale zwrotnie otrzymałam wiadomość: "Problem techniczny. Przepraszamy"
Więc jeszcze z siedem dni tak będzie.

piątek, 16 listopada 2012

O leczniczym boczniaku i młodych brzózkach

Dziś wyprawa na skraj lasu, gdzie przy drodze wyrosły gęsto małe brzózki-samosiejki. Wykopałam 15 nie za dużych drzewek i rozsadziłam je na skarpie przed debrą. Tak powstał początek zagajniczka brzozowego, na ziemi  której ze względu na duży spad i zacienienie, nie dało się uprawiać.
Brakuje jeszcze około 10 by zapełnić miejsce. Może w sobotę?
Droga pod lasem gliniasto-błotnista, rozjeżdżona traktorami, więc ubrałam gumowce. I niespodzianka. Jeden przecieka. Mała dziureczka z boku. Szkoda, bo ta para jest luźna i wchodzą w nią grube skarpety.
Czy super-glue albo podobny wynalazek nadaje się do zaklejenia malej dziurki w gumowcu?

Cały dzień utrzymywała się dzisiaj mgła i szron. Kozy spędziły dzień w obórce. Do tej pory jeszcze się pasły, o ile nie padał deszcz. Palę w piecach, noszę przy okazji z drewutni więcej drewna na zapas. Składam je w kuchennej sieni.

Ostatnie dni były pod znakiem młotka i gwoździ. naprawiałam zagrody w obórce  rozwalone przez czarną kozę i zmniejszałam prześwity miedzy deskami.
Naprawiałam też obudowę ocieplającą kranu na podwórzu, by  woda w mrozy nie zamarzła. trzeba było tez zaopatrzyć przed mrozami workami z sianem studzienkę z wodomierzami.

W domu założone już podwójne okna, a między nimi wyłożona wata.
Kicia Baśka to straszny piecuch. Rano wrzeszczała pod drzwiami żeby ją wypuścić, ale jak otworzyłam drzwi do sieni, wystawiła różowy nosek za drzwi i raczkiem się wycofała do domu.
W ciągu dnia wychodzi szybko siku i natychmiast jest pod drzwiami.
Ciekawe co będzie, jak śnieg spadnie.

Trochę jeszcze o leczniczych grzybach Polski.
Tym razem Boczniak Ostrygowaty. Spotkać go można nie tylko na sklepowych półkach, ponieważ rośnie również dziko w lasach, na pniach drzew. Zbiera się go w listopadzie, a nawet podczas łagodnej zimy.
Oczywiście wartość grzyba leśnego jest zawsze większa niż hodowlanego. Ma to związek z dostępnością składników odżywczych.
Jest to grzyb bogaty w witaminy. Zawiera nawet witaminę C (15% dziennej dawki w 100 gramach), również witaminy B, w tym B12. Ogółem w 100 gramach jest 40% zapotrzebowania dziennego na witaminy z grupy B.
Zawiera wapń, żelazo, magnez, fosfor, potas, selen, sód i cynk.

Oczywiście w wykorzystaniu boczniaka jako lek, celują Chińczycy. uważają go za środek spowalniający starzenie i przedłużający życie, wzmacniający ścianki naczyń krwionośnych, zmniejszający ciśnienie w gałkach ocznych, oraz jako środek łagodzący przemęczenie mięśni i ścięgien. Składniki Boczniaka aktywnie niszczą komórki nowotworowe. Zresztą tą właściwość ma większość grzybów.
Boczniak obniża również poziom cukru i cholesterolu we krwi, oraz zwiększa odporność organizmu.
Dziennie można zażyć 6-12 gram proszku z ususzonych grzybów. W niektórych przypadkach można zwiększyć dawkę do 20 gram  i warto podzielić tą ilość na dwie lub trzy dawki. Dzieciom podaje się odpowiednio mniej, w zależności od wieku i wagi.
Można zjeść na sucho i popić wodą, posypać kanapkę, dosypać do zupy itp.
Warto go zażywać przy zagrożeniu arteriosklerozą, bo zmniejsza możliwość uszkodzenia  naczyń wieńcowych i serca.
Przy zażywaniu boczniaka, (tak samo jak innych leków roślinnych), dobrze jest robić przerwy (np po miesiącu).


środa, 7 listopada 2012

Degustacja

Przelewałam dziś po raz kolejny wino z kwiatów czarnego bzu. Jak je nazwać- Bziak?
Nie chce się do końca sklarować. Jest jasno-słomkowe ze słonecznymi refleksami, jednak przez delikatną mgiełkę refleksy są w tonacji opalu, a nie kryształu.
Zapach niesamowity, magiczny z nutką skórki cytrynowej.
Pierwsze spróbowanie- przez chwilę rozczarowanie, lekko miodowa słodycz z wyważoną kwaskowatością, nic szczególnego, a za półtorej sekundy bomba przedziwnego smaku, jak dla mnie zachwycająca, lekko muszkatołowa, pikantna, by za następne sekundy przejść w ściagąjącą cierpkość, przeradzającą się w lekką, acz dobrze wyczuwalną goryczkę, by na sam koniec zostawić na języku pikantną słodycz posmak miodu na podniebieniu, a w całej paszczy zapach nieznanych rajskich ogrodów.
Posiada tą piękną oleistość jaką mają wina na dzikich drożdżach- zostawia powłoczkę na ściankach kieliszka.
Ma niespodziewanie mocny i zaskakujący smak.
Zdecydowanie nie jest to bziak, ale Kompletny Bzik Kwiatowy.

Siedzę, piszę i degustuję :)
W następnych łyczkach juz się nie wyczuwa tak mocno cierpkości i goryczki, bo podejrzewam że za długo macerowana cała cytryna (ze skórką), która nadała winu tą cierpkość i goryczkę, działa lekko znieczulająco na kubki smakowe.

Wniosek na przyszłość: albo wyjąć cytryne po kilku dniach, albo obrać ją i wrzucić tylko trochę skórki.

Wniosek drugi: To nie jest wino dla koneserów, którzy lubią delikatnie doszukiwać się smaczków i posmaczków.
To wino jest jak rzeźbiona w rajskie kwiaty maczuga. Nie nadaje się do żadnej potrawy jaką znam, bo chyba nie umie być dopełnieniem do czegoś.
Jeśli ono, to już nic.
Pasuje jedynie do fotela i rozpalonego wieczorem kominka.
Może zniesie kilka palonych słonych orzeszków?



poniedziałek, 5 listopada 2012

Pojedynki i spotkania

Wczoraj nareszcie dotarł zapowiadający się od kilku tygodni fachowiec od pieców i na nowo osadził drzwiczki do pieca kuchennego. 
Dziś napaliłam pod płytą, a teraz na jeszcze cieplej blasze rozsypałam pokrojone jabłka do suszenia. Pachnie.
Także wczoraj wieczorem w napadzie pracoholizmu popełniłam czapkę na drutach ze znalezionego kłębka włóczki. Granatowa.
Druty nie wymagają uwagi. Palce uczą się wzoru i można odpłynąć, pożeglować w inne swiaty.
Czego to ja nie zdołałam nauczyć się w czasie mojego życia?
Haftowanie......
Było lekarstwem na wrodzoną niecierpliwość. Zadałam je sobie z rozmysłem i premedytacją. Czysta kanwa i wzory liczone, w dwudziestu paru kolorach.
Późne wieczory z igłą, plątaniną barwnych nici, płótnem i wzorem na kartce.
Po kilku mniej skomplikowanych robótkach, kiedy moje podwójne krzyżyki stawiane igłą były równe i jednolite, wybrałam  bardzo dużą pracę, skompletowałam nici i zaczął się pojedynek ze sobą na wolę, wytrwałość i koncentrację.
Wzory drukowane kolorami na kanwie są proste, bo stawia się krzyżyki bez namysłu.
Czysta kanwa i wzór liczony, wymaga policzenia ile krzyżyków w danym kolorze należy postawić.
Pomyłka o jeden krzyżyk (a jest ich tysiące), skutkuje rozjechaniem się całego obrazu. Żeby to naprawić, trzeba znaleźć wadliwy krzyżyk (porównując z wydrukiem czasem kilkaset krzyżyków) i.....spruć wszystko do tego miejsca. Czasem było dużo wyciągania nici, bo byłam świeżynką w haftowaniu.
Walczyłam z wielkim obrazem róż w koszu i ze sobą późnymi wieczorami po pracy i obowiązkach domowych, przez ponad dwa miesiące.
Koncentracja, wytrwałość, dokładność, cierpliwe (z uporem muła), wracanie do miejsca błędu i siła woli, by mimo wszystko pracę dokończyć. Idealnie i czysto.
Często widziałam, jak gasły ostatnie światła w oknach osiedlowych bloków.
Wreszcie przyszedł finał. Święto postawienia ostatniego krzyżyka.
I wiecie co?
Nie postawiłam go. Z premedytacją zostawiłam puste miejsce. Mój osobisty podpis, ziarenko, zalążek czegoś, co nie należy do schematu.
Obraz podarowałam komuś z jakiejś tam okazji, bo nie haftowałam by go mieć. Obraz był drogą, nie celem. Sam w sobie nie był ważny.

Teraz wreszcie nadeszło od lat umawiane spotkanie twarzą w twarz ze sobą, w samotnej zimowej Ciszy.
Luta Zima jest moją matką, wtedy narodzę się kolejny raz.


piątek, 2 listopada 2012

Cisz......

Wracam z miasta do domu. Z każdym kilometrem czuję jak ciepło w okolicach serca rośnie i uśmiech bezwiedny, złapany nagle na gorącym uczynku.

W domu  wielkie spakowanie, pozostały pożegnania i obietnica powrotu na wiosnę. Pani Ala śladem odlatujących ptaków udaje się na ciepłe zimowisko. Nie bardzo jej się chce...

Cisza...    cisz....
A ciepło w sercu rośnie spokojne i wielkie, wypełnia dom, wylewa się  za myślami po zakątkach ziemi, zakrada na skraj lasu, obejmuje drzewa i zaorane, mokre od deszczu  pole....


sobota, 20 października 2012

Lecznicze opieńki

Grzyby są od zawsze wykorzystywane do leczenia. Oczywiście celują w tym Chińczycy.
Nie jest prawdą natomiast, ze tylko chińskie grzyby są lecznicze. Przykładem jest  nasza opieńka.
Poprawia ukrwienie mózgu i serca, a także kończyn. substancje wzmagające ukrwienie działają także na gałkę oczną, stąd opieńki poprawiają wzrok.  Pomagają w chorobach płuc, żołądka, wątroby.
Opieńki działają bakteriobójczo i przeciwgrzybiczo. Zawierają (tak jak większość grzybów) substancje przeciwnowotworowe. Jedzenie opieniek wspomaga prawidłowe nawilżenie skóry.
Proszek z suszonych opieniek (zażywany), pomaga przy bólach dolnej części kręgosłupa, oraz w/wym problemach.

Zebrane opieńki oczyścić i ususzyć i sproszkować. Zażywać 3 X dziennie po 10 gram. Można posypać nim jedzenie, lub wsypać do zupy, wymieszać z wodą, lub zażyć na sucho i popić.
Świeże opieńki w sezonie oczywiście najlepiej gotować i jeść. Gramy czy dekagramy  jak myślę, nie mają tu znaczenia ;)

My na jutro znów szykujemy opieńki duszone z cebulką w śmietanie. Dodaję do nich świeże oregano, świeży tymianek, czarny pieprz i troszkę koperku, tez świeżego. Późno wysiany koper ciągle się zieleni między szczypiorem cebuli siedmiolatki. Przetrwał nawet trzy lekkie przymrozki.

Obiecałam zdjęcia z natury.











Debra ze strumieniem na dnie. Kilka metrów wyżej strumień zaczyna się źródłem

                                                                                                                                                                  

 
Jemy :)















 Opieńki w trawniku















Opieńki w lesie


niedziela, 14 października 2012

Opieńki

Doceniam las zaczynający się na skraju gospodarstwa. Buty na nogi, wiaderko i nożyk i po małej chwili pierwsze grzyby.



  


















Już czwarty dzień z kolei przynoszę do domu po wiadrze tego lesnego dobra.

W niektórych miejscach lasu rosną opieńki delikatne, o jasno-beżowej skórce, w innych miejscach grubsze, o miodowej barwie, a w niektórych ciemnobrązowe, o tęgiej budowie.
W mojej debrze za stodołą rosną te duże i mocne, o czekoladowo-brązowych kapeluszach.


Nawet na trawniku przed domem wyrastają ich kępki.

Najprzyjemniejsze jest zbieranie :) Potem to uczucia już trochę mieszane, kiedy trzeba wiadro grzybów przebrać i oczyścić. Na szczęście w tym roku nie są robaczywe. Zdrowiutkie grzybek w grzybek. Tylko niektóre są objedzone trochę przez ślimaki.
Codziennie raczymy się opieńkami duszonymi z cebulką w śmietanie, krupniczkiem z opieńkami, albo grzybową.
jeszcze się nie znudziło :)




Są oczywiście i inne grzyby, ale generalnie w naszym lesie jest czas opieńkowy.

Jak jestem w lesie, to przyrzekam sobie, że następnym razem wezmę aparat fotograficzny. A potem już jestem w lesie i na widok jakiegoś cudu grzybowego np wielkości 50-groszówki o jaskrawo-zielonym kapelusiku, albo ślicznej kępy opieniek, szamańskich muchomorów, albo fantastycznie złotych drzew prześwietlonych popołudniowym słońcem przypominam sobie o aparacie....
Jednak za nic już nie wrócę. Może następnym razem ...
Dlatego mogę Wam pokazać tylko martwa naturę, niestety.

Debry mają bardzo strome brzegi, czasami grzyby zbiera się wisząc jedną ręką zaczepiona o drzewo. Debry też chcę Wam pokazać. Mam nadzieję, że mi się to uda, bo aparat nie oddaje tego co widzi oko, zmienia perspektywę.

poniedziałek, 1 października 2012

Święto Ognia

Z samego rana do drzwi chaty zapukał Emmanuel, umówiony na pomoc przy paleniu gałęzi złożonych pod lipą,  na skraju pola które ma się stać nowym Ogrodem.
Chaszczom które poprzerastały gałęzie przez lato,   Jasień-Jasza-Jesień odebrał barwę i moc. Ich objęcia zelżały i za sprawą Emmanuela na zaoranym zaczął wyrastać pedantycznie ułożony stos ze słomianym sercem.

Stos miał zaistnieć już w sobotę, ale na podwórzu Stolarzowej załopotały na sznurach flagi i żagle świeżutkiego prania. Jak pięknie pachnie pranie wypłukane w krystalicznej zimnej wodzie,  wysuszone słońcem i przewiane czystym wiatrem :)

Zapałka dotknęła słomy i zaczęła się alchemia przemiany. Wiatr-Dyj zwariował ze szczęścia, a że bestia lubi żarty, w kłębach dymu poruszał się Emmanuel. Bordowy z wysiłku walki o gałęzie z półmartwą Bylicą wielką na dwa chłopa i niewiele mniejszą, splątaną z Uczepem żylastą Pokrzywą, zapłakany od żartów Dyja, przypiekany żarem od stosu.
I tak do obiadu, przy którym dla zwiększenia w sobie Ducha, Emmanuel wychyla setkę Spirit-usa. Tylko nie chuchaj Emmanuel teraz przy Ogniu-Agnim. Agni nie zna się na żartach ;)

W tym czasie ja kontynuuję przeprowadzanie Szczodraka na nowe stałe miejsce. Miejsce doskonałe, czarnoziemne, bo po przeszłej do historii  oborze. przesiewam Ziemię cierpliwie, wyciągając korzenie Mirabelek-Samosiejek, kłącza Pokrzyw, czerwono-pomarańczowe korzonki Jaskółczego Ziela i wszędobylskie kruche macki Podagrycznika, wyrywam za czupryny kępy Traw. Ogrodowe rękawice o nazwie Wampirki, zamieniły się juz w mitenki, z których wystają mi czarne od Ziemi paznokcie. Ziemia jest tak pulchna, ze można się w niej zapaść do pół łydki. Karmię tłustymi pędrakami wydobytymi spod korzeni Ostatnią Kurę Mariana- Mariannę, która spędza u nas całe dnie, a do domu wraca tylko na noc, zbieram z trawnika zamordowane myszy, nad którymi już arię Łowcy odśpiewała kocim sopranem Baśka- Nowa Barbarzynka i -karmię nimi Ogień.

Emmanuel kończy pracę około 15, pożegnany setką Ducha i zapłatą, ja lecę na skraj lasu i wracam z garścią opieniek na kolację, pracuję do zmierzchu, podsuwając niedopalone gałęzie na stos, paląc wydarte z ziemi korzenie, wykopując ze starego miejsca i sadząc  na nowym Szczodraka, krojąc kozom wyrośniete cukinie, nosząc siano ze stodoły, zbierając po drodze spadłe jabłka.

Śnię nowy Ogród.


niedziela, 23 września 2012

Codzienne prace

Dostałam od sąsiadki sporą pomarańczową dynię. Przeleżala w spiżarce tydzień i przedwczoraj  doczekała się rozkrojenia.
Część usmażyłam pół na pół z jabłkami na gęsto, w szerokim garnku na piecu kuchennym. Wyszło pysznie. Trochę wylądowało w sokowirówce w połączeniu z jabłkami, do wypicia na świeżo, a część z powodu braku pomysłu zamroziłam w kawałkach. Skórki i resztki pozjadały ze smakiem kozy, a nasionka oczyszczone i wysuszone poczekają na wiosenny siew.
Był tez  obiad z dodatkiem dyni: podsmażone ziemniaczki plus surówka z utartego surowego buraczka, dyni i jabłka, z dodatkiem szczypty soli, ząbka czosnku i świeżej bazylii. Surówkę polałam olejem słonecznikowym surowym, z pierwszego tłoczenia na zimno, prosto z Ukrainy. Nie ma to jak dobre sąsiedztwo ;)

Wczoraj cały niemal dzień w ogrodzie, przy wykopywaniu marchwi i oczyszczaniu ogrodu pod orkę jesienną, na zmianę z karmieniem kóz, noszeniem drewna i innymi pracami. Marchew już w piwniczce. Prace jesienne w ogrodzie zajmą mi jeszcze kilka dni.
Słoneczniki które były nasiane wokół ogrodu wzeszły i owocowały pięknie. pozjadały je ptaki i dzieci ;)
Zostały mi cztery talerze. Zobaczymy jak plon korzeni słonecznika, bo mam ochotę przeprowadzić kurację oczyszczania układu kostnego ze złogów. Jestem bardzo ciekawa działania.
W przyszłym roku ogród będzie jednak w innym miejscu, tuż obok domu, a na dotychczasowym miejscu zamierzam posadzić czarny bez, gdyż nie wymaga tyle pracy co porzeczki, maliny, truskawki, oraz nie trzeba go opryskiwać by uzyskać  plon. W mojej sytuacji najważniejsza jest minimalizacja nakładu pracy.

Dla Annael trochę o leszczynie:
W odwarze z kory i z liści można się kąpać, przy schorzeniach skóry, chorobach kobiecych. dawniej też kąpano w takim odwarze dzieci z krzywicą. Mycie głowy w odwarze pobudza porost włosów.

Doustnie odwary z kory i liści (dr. Różański twierdzi, ze zamiast kory można używać całe roczne gałązki) mają działanie ściągające, przeciwzapalne, bakteriobójcze, osłaniające, uodparniające.
Pomagają przy żylakach, hemoroidach i przy problemach z krążeniem.

Wspomniałaś o tym, że liście leszczyny stosują Bułgarzy w mieszankach ziołowych. Jest to mieszanka na prostatę z 17 ziół, z czego jednym ze składników są liście i kora leszczyny.
Sama sproszkowana kora leszczyny o nazwie "Leska" jest stosowana jako wywar w zapaleniu prostaty, zapaleniu żył, w owrzodzeniach żylakowatych.

Mam tez trochę informacji o kotkach leszczyny (kwiaty męskie). Napary z ich stosuje się przy przeziębieniach, oraz nieżytach ukladu pokarmowego, biegunkach.

Odwar z kory i liści: Łyżka suszu na szklankę wody, gotować 5 minut.

Pączki leszczyny są estrogenne, odtruwające, moczopędne, okłady z naparu można stosować przy zapaleniach piersi u kobiet, pić napary można przy zaburzeniach hormonalnych, chorobach skóry z autoagresji, przy zapaleniach układu moczowego, oddechowego i płciowego.
Łyżka  na szklankę wrzątku, przykryć spodeczkiem i zaparzać 20 minut. Można pić po szklance do czterech razy dziennie.

Pogoda jest cudownie słoneczna, koniec lata i początek jesieni to dla mnie najpiękniejsza pora roku. Nie ma namolnych owadów, ranki i wieczory są zachwycająco rześkie i chłodne, a dnie umiarkowanie ciepłe. Jest obfitość dojrzałych owoców, warzyw i nasion, oraz cudowne kolory i zapachy.
Robienie przetworów ma w sobie namiastkę alchemii, więc moja dusza wodnika jest także zachwycona.


czwartek, 20 września 2012

Mija lato

Dawno nie pisałam, a zdarzyło się wiele. Został zrobiony remont dachu, po którym już widać jak ładne i jasne jest poddasze i kto wie...jakiś pokoik może....kiedyś :)
Przez sierpień gościłam w chacie A. czytelniczkę mojego bloga,  która skuszona kontynentalnym suchym upałem panującym w naszym regionie, wyrwała się z wilgotnych nadbałtyckich wybrzeży i nie zrażona spartańskimi warunkami życia,  mężnie przetrwała końcówkę remontu, gojenie się mojej stopy niemal na wylot przebitej gwoździem z deski, prawie uzależniła się od koziego mleka i wyjechała opalona słońcem i suchym wiatrem, z torbą własnoręcznie uzbieranych ziół.

Przetwory na zimę są. Ogórki kiszone, kiszona kapusta (śliczne główki urosły), leczo w słoikach, smażone jabłka, soki z jabłek, aronii, malin i czarnego bzu, dżemy, przeciery pomidorowe, ziemniaki już wykopane. Na swoją kolej czekają jeszcze na grządkach  buraczki, marchew, pory, pietruszka i nieco ziół do przesadzenia na ceglaną górkę. Jeszcze nie przesadzone- najpierw z powodu upałów, przebitej stopy, a potem z powodu spiętrzenia się pilniejszych prac.
Codziennie pracuje sokowirówka i wypijam co najmniej litr surowych soków z jabłek, marchwi, buraczka, pokrzywy, babki i co tam jeszcze w rękę wpadnie.

Wczoraj złapałam za kosiarkę i skosiłam trawnik przed domem. Ledwie ukończyłam pracę, lunął deszcz. Coś w tym jest, bo dzieje się to za każdym, koszeniem trawnika. Może to jakiś sposób na wyczarowywanie deszczu wśród suszy ;)
Lało całą noc i leje dziś od rana. Kocia jest deszczem zniesmaczona bardzo. Od kiedy stała się prawdziwym kotem łowi myszy zapamietale, w domu przebywa tylko na małą drzemkę, wieczorem nie chce wracać. Dyplomatycznie znika za rogiem domu.
Myszy przynosi na próg. trzeba zauważyć i pochwalić, bo po to je przecież przynosi. Upomina się o pochwały głośnym miauczeniem, pogłaskana i potraktowana zachwytem, porzuca zdobycz i leci na nowe polowanie.
Myszy które wpadły do domu, muszę łowić sama, bo kicia nie ma czasu.....w zasadzie nawet nie przebywa....

"Degustacje" ziela szczodraka jak dla mnie, wypadły bardziej niż pozytywnie. Zażywam go od kilku dni sposobem rosyjskim. Kawałek przeżutego liścia przetrzymuje się pod językiem. Jest gorzkawy,
Na początek zauważam wyraźną  lekkość bytu, łatwość wykonywania cięższych prac i przyjemność z pokonywania wysiłku fizycznego. Łatwo przychodzi koncentracja, kojarzenie i szybkie podejmowanie sensownych decyzji. Myślałam, że nie mam z tym problemów, jednak okazało się, że  zawsze może być lepiej. To coś w rodzaju bezpośredniej wiedzy. Rzeczywiście, tak jak w opisach jest zwiększona tolerancja na skoki temperatury i cisnienia atmosferycznego.
Dla mnie to ważne, bo na hektarowym gospodarstwie mocno zauważa się brak drugiej pary rąk do pracy.

Z innych ziółek ładnie sprawdziły się liście rdestowca japońskiego jako podstawa w mieszance zastosowanej w oficjalnie nieuleczalnej chorobie autoimmunologicznej skóry i jelit u pewnego mieszkańca okolicy.
Choroba objawiała się niemal nigdy nie ustępującą silnie swędząca wysypką na całym ciele, twarzy i głowie.
Teraz wysypki nie ma, a badania wypadły ok.
Co ciekawe, padło stwierdzenie, że duża ulga nastąpiła już od pierwszej szklanki naparu i była to pierwsza niemal spokojnie przespana noc.

Z wieści ziółkowych jest jeszcze jedna. Posadziłam wytęsknionego perukowca podolskiego obok domu, a potem zajrzałam na blog  dr, Henryka Różańskiego :)
Znalazłam tam najświeższy wpis, właśnie o tym krzewie. Bardzo ciekawe :)
Coś mi się obiło o uszy, że jest leczniczy, ale nie wiedziałam, że aż tak.

W niedzielę 16 września, w niemal samo południe przybył na świat nowy mieszkaniec koziarni, synal Białej Bazi, a przed trzynastą- jego siostrzyczka.
Koźlaki są białe w niewielkie czarne  łaty, a koziołek jak zwiastun powracającego na słowiańszczyznę starego Boga Peruna ma po znaku pioruna na obu przednich nóżkach.
I tu podziękowania dla Ewy z Kresowej Zagrody za cenne rady. Dzięki Tobie wiedziałam jak postępować.
Zdjęcia małego Pioruna i jego siostry zamieszczę jak poprawią się warunki oświetlenia. Maluchy kręcą się i podskakują, więc trudno przy zachmurzeniu w obórce zrobić dobre ujęcie.

W domu napalone w piecu kuchennym i w ścianówce. Cieplutko.

niedziela, 29 lipca 2012

Słowa

S-Łowa
Z-Łowa
Z-Łowiona Rzecz
Rzecz- Rzeczy ale również Rzeczenie -powiedzenie
Rzecz materialna jest równoważna Rzeczeniu  o niej (czyli Słowo jest magicznym złowieniem Rzeczy fizycznej, dziania się, lub stanu, które są  tożsame z Rzeczeniem /Rzeczą/ o nich).
Magia Słowian nie odróżnia  rzeczy, dziania się, lub stanu od ich imienia. Są dla niej tożsame. Słowo ma siłę sprawczą, bo jest s-łowieniem rzeczy-wistości.

Łowienie Rzeczy-wistości
Wy-Powiada-nie / powiada-mianie / Miano to imię / powiada o mianie (imieniu)

Słowianie- Łowcy Rzeczywistości
Nadający Imiona rzeczy-wistości
która jeśli o niej nie mówić, a tylko patrzeć, jest Oczy-wistością




In - Forma - cja

Informacja
In - Formacja
I-Nowa -Forma-cja

Świat wydaje się stały, a jednak jest In-formacyjny, formujący się w każdym ułamku sekundy na nowo, by być odebranym przez nasze zaprogramowane wybiórczo receptory  jako niezmienny, wręcz nudny i banalny.

Naukowcy szukają odmiennych cywilizacji w gwiazdach za pomocą teleskopów i wymyślnych urządzeń,  zastanawiając się swoją wyostrzoną na brzytwę połową mózgu: za pomocą jakiego języka znaków, dźwięków, zerojedynkowych przedszkolnych ludzików, powiedzieć tym niewyobrażalnie obcym istotom  "Helloł Wasza, tu jest Nasza, mapa i klucz do chata"
i tym samym z pomocą -In-Formacji, przeformować, zmienić naszą rzeczywistość, z przewidywalnoscią skutków jak w ruskiej ruletce.

komunikat dla Obcych wysłany z  radioteleskopu w Arecibo

Powodowani szaleństwem chłodnego rozumu, rzucają w otchłań kosmosu sondy z pismem obrazkowym na złoconych płytkach, jak dawniej morscy rozbitkowie rzucali w morze butelki z kartkami, licząc na uwolnienie z obcych atoli...

Kroją żaby na kawałki, aby schwytać cud jakim jest życie  znajdując tylko chemię i śmierć

Szukając Boga rozbijają atom na kawałki w Wielkim Zderzaczu Hadronów i znajdują tylko paradoks.

Na Ziemi jest mnóstwo obcych dla człowieka cywilizacji, o odmiennych od nas kształtach, językach, i sposobach percepcji.
Kiedyś były powszechnie znane i szanowane, a z niektórymi nawiązywano cenne stosunki przyjaźni, wymiany energii i ochrony.

Otwórz Oczy I Patrz

Świat jest elektryczno-magnetyczny i magiczny (mag-netyczny mag-iczny)
In-Formacja jest elektryczno-magnetyczna i podlega  Ś-Wiadomości (Się-Wiadomości) tworząc Mat-erię Matkę-matrycę dla Eterii -Eteru,

Bądź Ś-Wiadomy (Się-Wiadomy, Siebie-wiadomy)

I kochaj swój język, bo to najstarszy język naszego świata,  język Wiedzy - Wedy

sobota, 21 lipca 2012

Trzy...Dwa.. ...Jeden..... .. ZONK :)


Czarna Franka przywieziona z brzuchem jak wielki balon, podejrzeniem o trojaczki i terminem porodu na pierwszą połowę lipca, jest bardzo żywą sympatyczną szczupłą kózką.
Im bliżej terminu "porodu" tym brzuszek był mniejszy, a nasze miny coraz mniej pewne siebie. Z trojaczków zostały bliźniaki, potem może jedno...ale jeśli już to jakieś małe, kociak jakiś.....a potem wg porady pani Ali, zrobiłyśmy "test ciążowy", poprzez zagotowanie swieżo udojonego mleka Franki. Mleko z siarą, przed porodem (a termin już minął) powinno się zwarzyć.  Nie zwarzyło się. Nie będzie kozich dzieci :)
Śmiałyśmy się do łez.
Domniemana ciąża prawdopodobnie była wynikiem wzdęcia pokarmowego, w wyniku karmienia przez poprzedniego wlaściciela zaparzoną, koszoną na zapas zielonką.
Na świeżo koszonej karmie, owsie i gałęziach które kozy chetnie zjadają, France stopniowo  ustąpił rozdęty brzuch, a Bazia przestała mieć biegunki, polegiwać, wyrywa się do jedzenia, choć wcześniej często nie chciała nic jeść, nawet owsa, na widok którego teraz wytańcowuje radosną niecierpliwość.

sobota, 7 lipca 2012

Ogród w lipcu



Zdjęcia z ogrodu

 Pomidory. 
 

 

 Marchew siana na przemian z cebulą. Robię tak zawsze. Cebula odstrasza połyśnicę marchwiankę, a marchew zniechęca śmietkę cebulankę. Rośliny są wyraźnie zdrowsze w swoim towarzystwie.

piątek, 6 lipca 2012

Jest upalnie

Od kilku dni upał śródziemnomorski, ponad 30 stopni, nieruchome powietrze. Dziś ruszył się rześki wiaterek i stało się znośnie.
Poszłam do ogrodu zobaczyć czy da się już podebrać nieco ziemniaczków spod krzaków. Dało się :)
Na obiad więc dzisiaj młode świeżutkie ziemniaki, biała rzodkiew (taka podłużna jak sopel lodu) ze szczypiorem i śmietaną, koperek do ziemniaków. Królewskie jedzenie prosto z ogrodu.
Ogóreczki już są malutkie, pomidory piękne, choć jeszcze zielone.
W zeszłym roku miałam tez piękne pomidory, ale strasznie zachwaszczone, bo musiałam wyjechać na miesiąc. Po powrocie wyrwałam wszystkie chwasty i było bardzo porządnie, jednak w przeciągu kilku dni pomidory zaczęły chorować i na koniec nic z nich nie zostało. Mądrzejsza o doświadczenie nie będę odchwaszczać w tym roku. Skoro lubią towarzystwo, to niech im będzie.

Powietrze drży od żaru i śpiewu. Ptaki i świerszcze w zmęczonej upałem trawie.


wtorek, 3 lipca 2012

U-ziemienie

Dziś pierwsze ściąganie wina z kwiatów czarnego bzu. Zapowiada się bardzo interesująco. Dużo zyskało po dodaniu szklanki surowego miodu. Po ściągnięciu wróciło do butli i pracuje sobie dalej. Lipy kwitną przebogato, uskubałyśmy z panią Alą po miedniczce kwiatów do ususzenia na herbatkę zimową. Gałęziami uraczyły się kozy. Zauważyłam, ze wolą gałęzie od trawy. Próby pasienia wypadły całkiem dobrze, jednak załamało mnie ich rozpaczliwe wołanie o pomoc, gdy przestały sobie dawać radę z gryzącymi bąkami i innym skrzydlatym atakującym pomiotem. Gnały do obórki szybkim tempem i były wyraźnie szczęśliwe pod dachem. Może gdy minie sezon bąków, wypuszczę je znów na łąkę. Teraz kosze trawę i noszę im gałęzie, które uwielbiają. Czarna Franka jest tak gruba, ze podejrzewamy ją o trojaczki.
Jak się chowają kozie trojaczki? czy trzeba któreś dokarmiać?

Łąka koniczynowa została skoszona gdy ustały deszcze, siano ułożone w kopy z pomocą sąsiadów, a potem postało sobie w tych kopach czekając na następna fazę dobrej pogody i wylądowało w stodole. Została rozebrana szopa- przybudówka przy oborze. Był to taki lamus, po zlikwidowaniu którego podwórze przejaśniało i zrobiło się porządne. deski posłużyły do zrobienia boksów dla kóz w obórce. Jak urodzą się małe kózki, to obora zasłuży w pełni na nazwę koziarnia.

Wraz z upałami wyroiło się mnóstwo owadów. Bąki, muchy różnego gatunku i komary. Komary maluteńkie, zwiewne jak dym, jak miniaturowy pyłek popiołu z ogniska, ale nie pozwalają posiedzieć wieczorem na dworze. Chyba że ktoś jest masochistą.

Zaczęłam zagospodarowywać górkę koło domu, przerabiając ją na skalniak, a w zasadzie ceglak. Górka ma w środku gruz i cegły ze starego domu. Wygrzebywanymi cegłami wykładam ścieżki i robię z nich murki. To spora górka :) i dużo pracy. Chce tam posadzic wieloletnie zioła i rośliny użytkowe. Rośnie już tam przesadzona melisa, szałwia, szczaw, kilka krzaczków lawendy i cebula siedmiolatka.. Inne zioła czekają na zelżenie upałów, bo strach przesadzać gdy zapowiada się znowu taki żar..
Na razie jeszcze nie ma się czym pochwalić, zdjęcia zamieszczę jak nabierze  konkretnych kształtów. U podnóża górki wymyśliłam  poletko truskawek. To miejsce tez trzeba oczyścić z rozrzuconych w trawie cegieł i gruzu. Na szczęście ziemia w tych miejscach jest lekka i pulchna.
Pracy są pełne ręce, te ręce nieraz bolą, ale też widać już efekty.

W mieście człowiek żyje bardziej w głowie, tu na wsi liczą się konkretne działania i włożona praca. Jest to uziemienie, dostęp do energii ziemi, mocne doładowanie, które zmienia psychikę i ciało.

Już noc. Przez południowe okno widać już księżyc w pełni, wielka srebrna tarcza poprzecinana czarnymi gałęziami drzewa.

niedziela, 17 czerwca 2012

Autoimmunologiczne i inne

Choroby autoimmunologiczne, choć maja wiele objawów, takich jak przy RZS, AZS, przy astmie, nietolerancjach pokarmowych, autoimmunologicznym zapaleniu wątroby, toczniu, układowym zapaleniu naczyń, stwardnieniu rozsianym, łuszczycowym zapaleniu stawów i wielu innych, charakteryzują się jednym podobieństwem: Układ odpornościowy atakuje własne tkanki. Czym to jest spowodowane, ze u różnych ludzi atakowane są różne organy, nikt nie dociekł, a działania medycyny koncentrują się na zwalczaniu objawów chorób.

Czym są objawy choroby? Otóż objawy choroby, to sposób w jaki organizm stara się przeciwdziałać czemuś, co mu zagraża, oraz widoczne skutki tych działań. Może to być np gorączka dla zwalczenia zarazków, kaszel dla wydalenia zalegającej wydzieliny w płucach, przerost tkanki międzystawowej i wiele innych.
 Leczenie objawowe polega na tym, ze tłumimy odpowiedź organizmu na czynnik chorobotwórczy, oraz poprawiamy komfort życia, zmniejszając lub niwelując ból towarzyszący zmianom.
Nie dotykamy przy tym przyczyny choroby, więc ta ma się dobrze całkiem, a nawet trochę lepiej, a z czasem jeszcze lepiej.

Leczenie przyczynowe polega na tym, ze znajdujemy czynnik wywołujący objawy i uderzamy w niego docelowo, tak jak antybiotykiem w konkretny zarazek.
Traktujemy wówczas organizm ludzki mający genetycznie powiedzmy setki tysięcy lat jak kompletnego głuptaka, który nie potrafi przeżyć bez medycznej strzykawki, albo pigułki.

Prawdą jest, ze organizm ludzki jest cudownym, samo naprawiającym się mechanizmem. Wystarczy zrozumieć co robi i nieco mu w tym pomóc, jeśli sam nie daje sobie rady.
Nawet chore zwierzęta umieją intuicyjnie wybrać trawy i zioła, jakich ich organizm potrzebuje, by ustabilizować zdrowie. Ludzie niestety zatracili tą zdolność

Wracam do chorób autoimmunologicznych.
Przyczyna nieznana. Układ odpornościowy atakuje własne tkanki. Dlaczego? Dlaczego uznaje tkanki za obce? Dlaczego wysyła armię przeciw własnym komórkom. Błąd? czy celowe działanie?
Pofantazjujmy:
 Może w środku takich komórek jest "Obcy Ósmy Pasażer Nostromo"? I trzeba zniszczyć cały statek-komórkę, żeby się nie rozprzestrzenił?
Jeśli tak, to kim on może być? Grzybem? Bakterią? Wirusem który replikuje się za pomocą DNA ludzkiej komórki? Pasożytem? Pierwotniakiem? A może kombinacją wyżej wymienionych, bo osłabienie komórki pociąga podatność na zakażenia czym popadło?
Jeśli tak jest, to toksyczne metabolity-ładnie mówiąc, a nie owijając w bawełnę- trujące odchody tych żyjątek, (oprócz traktowania naszych komórek jako inkubatorów i pozywki dla potomstwa),  dodatkowo zatruwają organizm, wywołując stany zapalne i obciążając wątrobę, nerki, wywołują osłabienie, bóle głowy, sztywność stawów,  i proszę sobie dopisać do listy co kto chce.
Czy w przypadku RZS lub innych chorób autoimmunologicznych wiemy do kogo strzelać? NIE. Czy medycyna dysponuje lekiem o tak szerokim spektrum działania, by wspomóc organizm w zwalczeniu przyczyny? też nie.
Co więc można zrobić?
Jeśli zapadamy na jakąś chorobę, a szczególnie jedna z tych "nieuleczalnych", to znaczy że nasz organizm już od dawna był w stanie dysharmonii i był prawdopodobnie mocno zanieczyszczony współczesna chemią spożywczą z marketów, nadwyrężony detergentami (tak, to bardzo ważne), miał niedobór podstawowych składników potrzebnych do budowy silnych i odpornych komórek, żywiliśmy go gotowaną i smażoną żywnością, a skąpiliśmy świeżych surowych warzyw, owoców i soków, które powinny stanowić co najmniej 75% dziennego wyżywienia. (Chodzi o niezbędne nam enzymy zawarte w surowym pożywieniu, które giną w temperaturze w jakiej obrabiamy składniki spożywcze)

Często dochodzą do tego zatrucia rtęcią ze szczepionek, ołowiem i innymi metalami ciężkimi, co już samo w sobie może stanowić przyczynę chorób autoimmunologicznych. Również niedobór jodu który jest dla naszych regionów stanem chronicznym (jod jest odtruwający, pomaga wydalić rtęć, ołów, brom i inne pierwiastki ciężkie, oraz ma wielką rolę w systemie odpornosciowym), może być przyczyną, osłabienia organizmu i bazą dla zakażeń jakimś obcym pasażerem.
Pamiętajmy, że patogeny atakują tylko osłabione komórki, zanieczyszczone i wadliwie zbudowane z powodu braku składników. prawidłowe i zdrowe, są odporne.
To więc, na co zachoruje dany człowiek, jest już w tym wypadku loterią. Może to być borelioza, gruźlica lub RZS. Przyczyną zawsze jest zbytnie obciążenie organizmu toksynami, które wprowadzamy za pomocą zjadania, wcierania w skórę lub jej moczenia, wdychania, wstrzykiwania (szczepionki) i tak dalej. Kiedy wątroba, nerki i skora nie dają sobie z tym rady, kumuluje się toto najpierw w stawach, a potem w komórkach innych organów, które nie są kluczowe dla przeżycia człowieka.
komórek-śmietniczek jest coraz więcej i skoro nie można już ich wydalić (niesprawna wątroba, nerki i jelita) zjawia się ktoś,kto jest chętny je zużyć. bakteria, grzyb, pierwotniak, albo inna zaraza.

No więc co robić? Oczyszczać organizm to po pierwsze, usprawniać drogi wydalania metabolitów własnych i pasażerskich, uzupełnić amunicję układu autoimmunologicznego, pomóc mu rozpoznać napastnika, bo często umie się dobrze zakamuflować, wspomóc w walce, dostarczyć doskonałych składników do odbudowy zdrowych komórek.
Środkiem pomocy są zioła, które mają szerokie spektrum działania i w mieszance możemy uzyskać działanie przeciwpierwotniakowe, przeciwpasożytnicze, zwalczające bakterie, wirusy i grzyby, ochraniające wątrobę, usprawniające pracę nerek, jelit, oczyszczające z toksyn, poprawiające samopoczucie i nastrój , odbudowujące organizm, uzupełniające pierwiastki śladowe i tak dalej :)

Odstawiamy wszelkie detergenty: płyny do mycia naczyń, szampony, mydełka z "fragransami", kremy i balsamy do ciała sklepowe, szampony, płyny do kąpieli. Używamy wyłącznie szarego mydła potasowego (nie sodowego), nie jadamy niczego ze sklepu, co ma chemiczne dodatki lub jest w jakiś sposób modyfikowane (czyli w zasadzie nic ze sklepu). Uwaga na mikrofalówki, bezwzględnie wywalić z kuchni. Nie używamy plastikowych naczyń i butelek. Żadnych margaryn i masłopodobnych wynalazków, konserw, mrożonek, drobiu z ferm hodowlanych, wędlin sklepowych, octu spirytusowego, białego chlebka i nadmuchanych bułeczek. Chleb razowy i na zakwasie jest najlepszy. Nie bać się masła.
Doskonałym środkiem uzupełniającym pierwiastki śladowe i wszystkie enzymy, endogenne i egzogenne jest pyłek pszczeli, który polecam mocno, oraz wzorowanie się na diecie Gersona, nie koniecznie w wersji ortodoksyjnej, ale co najmniej litr świeżych soków z warzyw (koniecznie z udzialem marchwi-prow.A), oraz surowe owoce i warzywa, jako podstawa wszystkich posiłków. To odciąża organizm, oczyszcza i dostarcza mnóstwa składników do odbudowy komórek.
Ważne jest zażywanie minimumj 2000mg wit C, która pomaga w odbudowie prawidłowych błon komórkowych, oraz tkanki łącznej i kości.

Pomoc w zidentyfikowaniu napastnika, dadzą naszemu ciału tradycyjne bańki, których serię należy postawić.
Podczas tego zabiegu pękają komórki i uwalniają swoją treść do limfy (tworzą się siniaki). A jako że patogeny maja słabsze błony komórkowe od ludzkich tkanek, to znikają wszelkie ich kamuflaże i osłony napastnika i organizm wie, z czym ma do czynienia, więc nie strzela na oślep.
To tak krótko, żeby nie zanudzić.
Pozdrawiam

czwartek, 14 czerwca 2012

Wino, ser, miód i kocia przygoda


Leje do znudzenia, ostatnio trzy dni i trzy noce pod rząd ulewa, a długo przedtem pogoda w kratkę, godzina słońca, dwie godziny deszczu. Pomarnowało się ludziom na łąkach siano którego nie sposób było zebrać. Na  szczęście 25 arów białej koniczyny przeznaczone na siano dla kózek, nie zostało wykoszone przed deszczami i jest szansa, że jak minie zła pogoda, uda się  zebrać nieco dobrego siana.
Kozy zadomowiły się już w nowym miejscu, dostały skórzane obroże zamiast łańcuchów z którymi przyjechały do mnie.
Czarna dostała imię Franka, a biała to Bazia.
Przy dojeniu Franki, Bazia ogląda mnie dokładnie i próbuje wylizać mi czoło, albo chwytać za sprzączki przy gumowcach.
Franka przy dojeniu Bazi podskubuje ją za ogon jak tylko nie patrzę :), a potem udaje niewiniątko. Zrobiłam swój pierwszy w życiu kozi ser. Był dzisiaj na śniadnie do chleba, polany młodym miodem. To są proszę państwa te luksusy, jakich rzadko można doznać w mieście. Prawdziwy świeży kozi twaróg z prawdziwym miodem.
Zamierzałam w tym roku narobić syropu do herbaty z kwiatów czarnego bzu, ale mi się nie udało. Okienka w deszczu wykorzystywane były na pilne i konieczne zajęcia, a teraz bzy przekwitają już. Są jeszcze kwiaty, ale mokre. Nie wyglądają zachęcająco. Jedyne co zrobiłam to eksperymentalne 10 l wina z kwiatów. Wino "bulka" sobie w butli w kuchni i wygląda dobrze, Pachnie cudnie kwiatami bzu i cytryną,  (zakwasiłam je pokrojoną całą cytryną). Nie miałam drożdży winnych, więc dodałam skórkę z jabłka i winko pracuje na dzikich drożdżach. Powiem wam, ze bardziej mi smakuje wino na dzikich drożdżach, jest bardziej "gładkie" w smaku, oleiste, pięknie ścieka po brzegach szkła, nie ma drożdżowego posmaku. Fachowcy od wina mówią że to z powodu wytwarzania przez dzikusy większej ilości gliceryny, nadającej winu aksamitną gładkość. W zeszłym roku zrobiłam tak wino z czerwonych porzeczek i było najlepsze z dotychczasowych.

Wczoraj kicię Baśkę spotkała przygoda, po której jest już bardzo ostrożna w kontaktach z psami.
Zapolowały na nią dwa zajadłe psy, które wymknęły się z obejścia sąsiadki i ruszyły na rajd po wsi. Udało się jej uciec na drzewo za oborą, jednak był to gładki i wysoki jesion, o gałęziach odchodzących pod kątem ostrym od pnia. Siedziała biedula jakieś siedem metrów nad ziemią  obejmując gałąź i nie umiała zejść. po godzinie już mocno płakała. Nie ma wyjścia, trzeba ruszyć na pomoc. Znalazła się drabina w domu obok, jednak gospodarz uparł się że sam ją zdejmie. Koty nie pozwalają podchodzić obcym i skończyło się  na tym, że przerażona Baśka wywindowała się po prawie pionowej gałęzi jeszcze kilka metrów wyżej, zasiadła na rosochu i zapłakała jeszcze głośniej. Po następnych dwóch godzinach już ochrypła i nie spełniły się zapewnienia sąsiadów, że koty same schodzą z drzew, bo umieją. Może wiejskie, wychowane wśród drzew, ale nie miejski kot, któremu do głowy nie wpadło, że z drzewa schodzi się tyłem, a same drzewa zobaczył dwa miesiące temu. Pognałam poszukać większej drabiny. Znalazła się czterometrowa, conajmniej o połowę za mała. Wylazłam na ostatni szczebel, złapałam się jedną ręką za gałąź wyżej i dalejże prosić Baśkę, żeby zeszła. Bez skutku. Postanowiłam spróbować znów za  godzinę. Odeszłam, zmieniłam buty na wygodniejsze klapki, nakarmiłam kozy i wtedy nadpłynęła ciężka chmura deszczowa. Pędem do drabiny,  wylazłam na jej szczyt, złapałam prawą ręką za gałąź i dalejże namawiać kota, by zszedł. Powiem, ze byłam już trochę zrozpaczona, bo sytuacja po tych kilku godzinach wydawała się beznadziejna.
Jak ona zejdzie po niemal pionowej gałęzi tyle metrów w dół? Przytuliłam głowę do jesiona, zamknęłam oczy i pomyślałam: Proszę, pomóż jej podjąć decyzję, bo chłopy w końcu odpiłują ci tą gałąź (naprawdę mieli taki zamiar, jeśli do nocy by nie zeszła). Popatrzyłam w górę na Baśkę, a ta dostała "dzikich oczu", wygramoliła się z rosocha, objęła łapami gałąź i zaczęła schodzić!..............głową w dół!
Przeważyło ją, oderwało od gałęzi i poleciała w dół jak tłusta kluska, uderzyła o mnie całym ciałem i wtedy ją złapałam lewa wolną ręką. Schwytałam ją góry nogami, głową w dół.  Powolutku zeszłam trzymając ją mocno tak jak złapałam, szczebel po szczebelku, ostrożnie, bo na nogach miałam klapki, a do trzymania drabiny jedną rękę.
Baśka nie wyciągnęła nawet pazurów, spokojnie dala się znieść, SAMA zeskoczyła na ziemię przy ostatnich szczeblach i z godnością, powolutku SAMA poszła do domu, nie pozwalając się wziąć na ręce :)
Takie to kocie i ludzkie przygody.....


niedziela, 10 czerwca 2012

Zdjęcia


Dokładam do poprzedniego posta zdjęcia obu kózek. Sa uwiązane, ponieważ ich poprzedni właściciel właśnie tak je trzymał i nigdy nie chodziły wolno.
Najczęściej na wszystko reagują paniką, więc doszłam do wniosku, że popuszczenie uwięzi nastąpi dopiero po lepszym oswojeniu się z nami i nabraniu zaufania.







Kozy

Dzień sobotni szalony, dopiero wieczorem opadło tempo i znalazł się czas by usiąść do klawiatury.
Pogoda ostatnio w kratkę, deszcze na przemian ze słońcem, więc trzeba było wykorzystywać każdą chwilę pogody do prac w ogrodzie. Równocześnie od jakiegoś czasu poszukiwałam w okolicy kóz do kupienia, bo trawy i innej zieleniny u mnie dostatek :) a koszenie tego sobie a muzom wydawało się ze wszech miar głupim zajęciem.
Co chwila pocztą pantoflową przychodziły informacje, z różnych miejscowości, ze były, ale już nie ma, że są ale nie na sprzedaż i wreszcie w sobotni poranek, kiedy zdecydowałam się na duże pranie, bo rozpogodziło się i była szansa na wyschnięcie ubrań na sznurach, rozpaliło się w piecu i postawiło gary na gorącą wodę - wpadł sąsiad i powiedział ze są kozy do kupienia. Zadzwonił do drugiego sąsiada po transport i zaczęło się tempo. Ukończyć pranie w dwie godziny, porozwieszać zanim przyjedzie traktor z wózkiem na zwierzęta.
Jechaliśmy około 4 kilometrów przez las i pola, kierowca za kółkiem traktora, a ja w przyczepce na zwierzaki.
Po raz pierwszy widziałam dalsze okolice, drogę przez pola obsadzoną kwitnącymi różami cukrowymi, pola zasiane łanami zboża, zalesione wzgórza i doliny.
Wróciłam z dwiema łaciatymi kozami. Obie zakocone.
Pierwsza mała czarniawa, ma rodzić w lipcu, a większa i jaśniejsza we wrześniu.
Była tam na sprzedaż śliczna duża kózka, bezrożna, pięknie zbudowana i o mały włos to ona by przyjechała ze mną do domu, jednak dzięki życzliwości teściowej sprzedającego, dowiedziałam się, ze kózka prawdopodobnie jest bezpłodna, bo ma już półtora roku i nie dała jeszcze przychówku.
Kozy bały się podróży, bo wychowane były w oborze, bezpastwiskowo i podróż była dla nich dużym stressem. Niepokoiłam się o  małą czarniawą kózkę w wysokiej ciąży, bo okazała się mocno strachliwa. Jednak to ona pierwsza sięgnęła po jedzenie w nowym domu, a nie jej odważniejsza koleżanka.

Po szczęśliwym dotarciu do domu, tempo dziania się jeszcze się nie skończyło, bo nadpłynęły ciężkie granatowe chmury i zagrzmiało. złapałam za kosę, by naciąć trawy zanim zleje ją deszcz i nakarmić nowe lokatorki obórki, a potem w pierwszych kroplach deszczu ściągnąć na wpół wyschnięte pranie.

Kózki jeszcze dają trochę mleka i czekała mnie próba dojenia, pierwsza w życiu. Połowicznie udana, bo czarniawa kózka dała się miękko wydoić. Jest strachliwa, ale otwarta na kontakt. Po wydojeniu wykonała zgrabny wykop i mleczko wylądowało na ściółce.
Druga kózka nie puściła ani kropli mleka.
Pani Ala poradziła by jej odpuścić do rana, żeby przyzwyczaiła się do nowego otoczenia. Już widać, ze jest zawzięta i uparta, choć na pozór opanowana.
Drugą jej cenną radą, było posmarowanie wymion kózek przed dojeniem prawdziwym masłem. Powiedziała ze wymiona wtedy miękną i po jakimś czasie najbardziej trudne kozy dają się doić z łatwością.
Dzięki jej radzie, dzisiejszego ranka obie kozy zostały wydojone.
Zawzięta uparciuszka przyjęła nawet kawałek czerstwego chlebka z ręki. Nauczona wczorajszym doświadczeniem, przelewałam w trakcie dojenia mleko do innego garnuszka stojącego na krzesełku obok. Dzisiaj jednak wykopu nie było, a po dojeniu Mała Czarna obejrzała się ze zdziwieniem i długo jeszcze stała spokojnie na miejscu, patrząc jak zbieram garnuszki i sprzątam krzesełka z ich zagródki.


niedziela, 3 czerwca 2012

Coeli Donum - Dar Niebios...

 Chelidonium Maius czyli Glistnik Jaskółcze Ziele. Jedno (oprócz Wrotyczu) z najbardziej wszechstronnych ziół naszego klimatu. Jak łacińska nazwa wskazuje, jest to ziele majowe. Zbierane w maju ma najwięcej wartości leczniczych.
Znane z pomarańczowego soku wydzielanego z przełamanej łodygi, popularnie używanego do likwidacji kurzajek i narośli na skórze.






         Tak wygląda kwitnący majowy Dar Niebios na peryferiach Ogrodu.


Komu warto zainteresować się ziołem?
Przede wszystkim jest ono dla osób mających problemy z wątrobą i woreczkiem żółciowym. także dla tych, którzy zdecydowali się na jego wycięcie.
Piękny delikatny "chwast" zmniejsza uporczywe stałe dolegliwości związane z tą operacją, poprzez zmniejszenie zalegania żółci w przewodach żółciowych, przeciwdziała wytwarzaniu się złogów żółci, usprawnia jej przepływ, łagodzi reflux, zmniejsza napięcie przewodów żółciowych.
Po samej operacji działa znieczulająco i rozluźniająco, usprawnia pracę wątroby i trawienie.

Ma zastosowanie w stanach zapalnych wątroby, woreczka i bańki wątrobowo-trzustkowej, w kolkach wątrobowych i jelitowych, przy wirusowym zapaleniu wątroby. Przeciwdziała kamicy żółciowej, a także moczowej, zmniejszając kamienie i ułatwiając ich wydalenie. Ochrania wątrobę przed uszkodzeniem.

Oprócz działania wątrobowego, Glistnik wykazuje zdecydowane działanie przeciwnowotworowe, co zostało naukowo udokumentowane, warto więc go stosować przynajmniej jako formę uzupełniania leczenia. Przy nowotworach skóry, oraz innych jej schorzeniach w formie nalewki do pędzlowania, lub papki z surowego ziela z masłem lub smalcem, przy innych nowotworach doustnie. Składniki glistnika przeciwdziałają podziałom komórek rakowych, oraz przeprogramowują ich geny na samozniszczenie.
Glistnik przeciwdziała także chorobom z autoagresji (autoimmunologicznym).

Jest również lekiem przeciwwirusowym, zabija pierwotniaki, bakterie, grzyby. Na bazie glistnika są produkowane przez przemysł farmaceutyczny nowoczesne leki przeciwwirusowe. Zabija prątki gruźlicy, pomocny w chorobach zakaźnych, chorobach zapalnych dróg oddechowych, kaszlu.

Dla bezsennych nerwusów żyjących w stressie i napięciu, glistnik ma w darze działanie nasenne, silnie uspokajające, rozluźniające  spięte mięśnie, dające odprężenie.
ma zastosowanie przy nerwicy żołądka i jelit, w nerwicy i kołataniu serca.

Dla sercowców: rozszerza naczynia wieńcowe i usprawnia krążenie obwodowe, znosi kłucie w sercu, arytmię, dotlenia serce, ma działanie przeciwmiażdżycowe, zapobiega zlepianiu się płytek krwi.

Dla kobiet: znosi bóle i nieprawidłowości miesiączkowe, zaburzenia hormonów, przydatny w okresie menopauzy, leczy choroby zapalne przydatków, infekcje narządów płciowych.

Poza tym dla alergików, reumatyków, chorych na boreliozę, w chorobach skóry, znosi kolkę nerkową i pomaga wydalić kamienie i piasek, jest przeciwbólowy, przeciwskurczowy, krwiotwórczy i trochę jeszcze więcej.

Nie stosuj jednak glistnika przy jaskrze, zaćmie, w ciąży, podczas zażywania atropiny.

                     Tak wygląda prawidłowo ususzone ziele glistnika.

Zachowuje naturalny zielony kolor i ma przyjemny zapach. Teraz jeszcze czeka go rozdrabnianie i wsypanie do szklanych słojów ze szczelną pokrywką, by nie stracił nic ze swojej mocy.   Glistnika nie wolno suszyć w podwyższonej temperaturze, bo traci swoje właściwości.


Z suszu można zrobić w łatwy sposób nalewki i napary, a także ocet glistnikowy (do użytku zewnętrznego na zmiany skórne, także grzybice)

Susz glistnikowy można mieszać z innymi ziołami, w zależności  od tego, w jakim kierunku chce się wzmocnić jego działanie:
na poprawę krwi z zielem mniszka, na kaszel z tymiankiem lub macierzanką, prawoślazem, na wątrobę z mielonym ostropestem, kocanką, kurkumą, karczochem, dziurawcem, na uspokojenie z maczkiem kalifornijskim (pozłotka) itd.

Napar: Łyżkę suszonego ziela zalać szklanką wrzątku, przykryć i zaparzać 30 minut. Odcedzić i pić 3x dziennie po 50ml.

Nalewka: 1 część(objętościowo) suszu glistnikowego zalać 5 częściami alkoholu (wódka) na 7 dni. odcedzić. Zażywać 2-3 razy dziennie po 5 do 10 ml w 100ml wody, lub wybranego naparu ziołowego.
Nierozcieńczoną nalewką można smarować chorą skórę (grzybice, czyraki, kłykciny, łuszczyca, toczeń rumieniowaty itp), mozna też przemywać zmiany rozcieńczoną nalewką (łyżka na szklankę wody).

Glistnik był jednym z ziół, które zastosowałam u siebie przy leczeniu boreliozy.

Kto nie zdążył uzbierać i ususzyć własnego glistnika by uzyskać właściwą jakość surowca, albo nie ma takiej możliwości, może pisać do mnie, bo trochę go mam w zapasie.


niedziela, 20 maja 2012

Tańcowanie z gracką


Tak wygląda zasiany ogród na Końcu Świata w zachodzącym majowym słońcu.
Pomidory, sałata i papryka (papryka nie ujęta na zdjeciu) są z rozsady, reszta na wyścigi z chwastami kiełkuje z ziemi.
Gracowanie zasianych grządek i wytyczonych ścieżek oszczędza pracy na potem, a ogród wygląda porządnie. Oczywiście trzeba oznaczyć wysiane rzędy. Np.wsiać rzadko rzodkiewkę w rzędy długo kiełkujących roślin (np marchew) i już spokojnie można przetańczyć z gracką w międzyrzędziach.

 I najwdzięczniejszy obiekt do fotografowania, czyli Kot. Na zdjęciu kilka dni  po przyjeździe, jeszcze bez pewności zawodniczki klasy ciężkiej.


                                      Teraz to rozrabiaka i strażniczka.       


                                               Nowe światy Kota



                                               Puma na polowaniu.






                              Pierwszy listek Szczodraka Krokoszowatego




czwartek, 17 maja 2012

Po przeprowadzce


27 kwietnia...
I stało się :)
Przyjechałam na wieś z dorobkiem zycia, obejmującym trzy pudełka książek: praktycznych, bo beletrystyki już nie czytuję, komputer, dwie torby ubrań i kotkę.
Kotka jak najbardziej miejska, wyłącznie mieszkaniowa, pańska skórka.
Aklimatyzacja Baśki nastąpiła błyskawicznie. Szybko zorientowała się w otoczeniu i za ostoję bezpieczeństwa uznała dom. Jeśli poczuje się zagrożona, biegnie galopem do domu.
Założyła własne porządki na podwórku, wyganiając kotkę sąsiadki. Dwa tutejsze kocury dostąpiły przychylniejszego przyjęcia. Na ich widok nie zamienia się w kulę furiackiego futra z lisim ogonem.
Pogoniła również psy sąsiadów. Omijają teraz szerokim łukiem obejście domu. Przebywać na podwórku pozwala tylko kasztanowatemu kundelkowi sąsiadki, z którym poznałam ją osobiście.
Zmieniły się też jej nawyki żywieniowe. W mieście tylko mięso raz lub dwa razy dziennie, malutkie porcje z powodu chronicznego braku apetytu. Tutaj nie gardzi również ziemniaczkami z tłuszczem. Pochłania kilka posiłków bez marudzenia i przebierania. Cwaniara próbuje nawet podkradać ze stołu, co w mieście nigdy się jej nie zdarzało. Przybyła pewnie kilogram od przyjazdu na wieś i widzę, że czuje się coraz szczęśliwsza i pewniejsza siebie.
Ciekawe czy będzie wiedziała co robi się z myszami :).

Dzień po przyjeździe orka wiosenna i bronowanie ziemi pod ogród i jak to się tutaj mówi: sadzenie ogrodu. Trzeba to robić póki ziemia świeża i wilgotna, bo potem wysycha.
Została posadzona cebula, (dużo), posiana marchew, buraczki, szpinak, sałata, koper, rzodkiewka, posadzone ziemniaki, a na dniach pojadę po rozsadę selera, porów, kapusty, pomidorów, papryki, oraz kalafiora, a po 8 maja wysieję fasolki, kukurydzę i ogórki.
Wiosną trzeba przygotować się do zimy.
Piwnica ziemna to doskonały wynalazek. O tej porze mam jeszcze z zeszłego roku jędrne i świeże ziemniaki, marchew, selery, pietruszkę i buraki.
Osobne grządki zajęły zioła wieloletnie, wysiane na rozsadę. Posadzę je jesienią obok domu, na istniejącej już, jakby na zamówienie usypanej górce.
Szałwia, melisa, tymianek, macierzanka, lubczyk i wiele innych. Spróbuję też zaaklimatyzować lawendę.

Kilka dni po posadzeniu ogrodu, ziemia przypomina popiół. Czekamy na deszcz.

Piszę ten post do szuflady, bo nadal nie mam tu internetu. Jest możliwe założenie neta i na dniach sprawa powinna się wyklarować.


01.maja. 
Burza kręci się wokół wsi. Pada to z prawa, to z lewa, przychodzą wieści o deszczu z Zamościa, a tutaj nic.
Deszcz przyszedł 3 maja. Piękna burza z rzęsistą zlewą i ziemia w ogrodach zmieniła barwę z popielatej na czarną. Wychyla się szczypior z posadzonej cebuli. Od tej pory popaduje co jakiś czas, na zmianę z pięknym słońcem i puchatymi mlecznobiałymi poduchami chmur.

W zeszłym roku posiałam z ciekawości zimową sałatę i okazało się to bardzo udanym posunięciem.
Mam gotową rozsadę w takiej ilości, że wysadziłam 100 sałat i rozdaję sadzonki wszystkim chętnym wokół.
Zimowy szpinak też zdał egzamin. Pani Ala ugotowała z niego miejscowy specjał zwany włokiem. Ciekawa zbieżność z nazwą naczynia wook.

Na włok można użyć wszelkiej młodej zieleniny jaka nadaje się do spożycia. Tak więc wykonuje się go tu z lebiody, szpinaku, pokrzywy, naci buraka, (dla odmiany smaku można dorzucić nieco szczawiu) i jak się dowiem z czego jeszcze, to dopiszę, a teraz sposób wykonania włoka.
Młode rośliny (sporo, bo tracą na objętości) trzeba przebrać i dokładnie opłukać, po czym pogotować chwilę w niewielkiej ilosci wody. Do donicy (makutry) wrzuca się drobno pokrojony czosnek, szczypior i ze szczyptą soli uciera pałką na masę. Lekko odcedzić obgotowane rośliny i dorzucić je do makutry. Ucieramy wszystko pałką na jednolitą szmaragdowozieloną pastę.
Teraz przygotowujemy na patelni zasmażkę z mąki na smalcu z chrupiącymi skwarkami i jak jest już gotowa, dodajemy zawartość makutry i podgrzewamy do zgęstnienia. Można dodać łyżkę lub dwie kwaśnej śmietany.
Je się to z chlebem. Bardzo smaczne i sycące danie.
Nasz włok był ze szpinaku i pokrzywy.

Ja tak opowiadam o deszczu i sadzeniu ogrodu, o włoku i innych rzeczach i nie mogę dojść do sedna.
Chciałam opowiedzieć o roślinach adaptogennych. To interesująca z punktu widzenia ludzkiej siły zyciowej grupa roślin, zwanych „złotymi roślinami” Część z nich jest znana i popularna w Polsce, a część jedynie poza granicami naszego kraju. Te znane to żeń-szeń, aralia mandżurska, różeniec górski, mniej znane to kosmaczek dzwonkowiec, eleuterokok, cytryniec chiński oraz szczodrak krokoszowaty (Rhaponticum carthamoides), zwany inaczej leuzeą, rośliną życia, korzeniem marala, a po chińsku lou-lu.

Co to jest adaptogen?
Adapto (z greckiego) przystosować się, a gen ( z greckiego) -powodujący. Zgodnie z nazwą adaptogen to substancja ułatwiająca przystosowanie się organizmu do niekorzystnych warunków środowiskowych (Lazariew).
Posłużę się również definicją i opisem innego rosyjskiego farmakologa i doktora medycyny holistycznej Breckhmana: „adapotogen to substancja głównie pochodzenia naturalnego, która musi być nieszkodliwa i może powodować minimalne zmiany w psychicznych funkcjach organizmu, musi działać niespecyficznie i wykazywać właściwości normalizujące. Obecnie uważa się, że rośliny adaptogenne – to takie, które mają normalizujący wpływ na ludzki ustrój, ale nie nadstymulujący, ani nie blokujący normalnych jego funkcji, lecz działający raczej jako tonicum.
Rośliny adaptogenne stymulują rdzeń nadnerczy, wzmagając zdolność przystosowawczą organizmu i odporność na przeciążenia”.
Mówiąc po ludzku, rośliny adaptogenne nie powodują wypalenia resztek nagromadzonej energii tak jak stymulanty, (przykładowo kawa), ale powodują przemiany budujące siłę i odporność na niekorzystne warunki, oraz powiększają wydolność zarówno psychiczną jak i fizyczną, działając przy tym korzystnie na całość ustroju.
Jakie warunki wg Lazariewa powinna spełniać roślina adaptogenna:
Zwiększenie odporności ciała ludzkiego na wysoką i niską temperaturę, niedobór tlenu, hałas, wibracje, promieniowanie radioaktywne, trucizny(zanieczyszczenia cywilizacyjne, chemiczne, alkohol itp.), bakterie, wirusy, grzyby chorobotwórcze.
Adaptogen powinien normalizować patologiczne procesy fizjologiczne organizmu, nie wywierając jednocześnie wpływu na te przebiegające prawidłowo.
Według innych badaczy złotych roślin, adaptogeny posiadają zdolności wymiatania wolnych rodników, ochraniające wątrobę i pomagające usuwać toksyny, normalizujące cukier we krwi, wzmagające czujność i wydolność układu odpornościowego.
Polepszają koncentrację psychiczną i zapamiętywanie, zmniejszają nerwowość i wybuchowość, normalizują sen, powodują samoistny wzrost witalności i siły mięśni, są pomocne przy zaburzeniach funkcji seksualnych, zmniejszają pociąg do alkoholu i potrzebę uzywania cukru.
Mają działanie anaboliczne, zwiększają wydolność pracy fizycznej i umysłowej, dają pogodę ducha.

Napiszę teraz coś bardzo ciekawego o tych roślinach. Otóż naukowcy starali się z każdej z nich wyizolować substancję chemiczną decydującą o jej działaniu. I co? I nic.
Działanie wykazuje tylko i wyłącznie cała roślina, lub jej część jaka jest przeznaczona tradycyjnie do użycia.
Innymi słowami: nie da się opatentować związku chemicznego i sprzedawać go jako leku, bo działa jedynie cały niepowtarzalny kompleks składników tych wyjątkowych roślin.
Próby izolowania poszczególnych związków chemicznych, dawały produkt nie działający, lub o działaniu słabym i niepełnym.
Z tego też powodu nie powiodły się próby standaryzacji składników adaptogenów (choć takie próby są podejmowane), bo na dobrą sprawę nie wiadomo co tak działa i dlaczego, więc nie wiadomo co standaryzować, a jednak wybitne i niepodważalne działanie tych roślin było wykorzystywane przez wieki historii człowieka z doskonałym skutkiem.


6 maja
Zatrzymam się dłużej na Szczodraku, korzystając z leniwej majowej niedzieli , oraz z tego powodu, że oprócz dobytku doczesnego i kota, przybyły ze mną na wieś stratyfikowane ponad miesiąc w lodówce i kiełkujące już, nasiona tej złotej rośliny.
Muszę powiedzieć, że jej właściwości zadziałały mi mocno na wyobraźnię. Poszukiwałam tych nasion prawie trzy lata, bo nie są łatwe do zdobycia.
Leuzea to roślina występująca naturalnie jedynie na Ałtaju i Syberii. Gatunkowo jest bardzo stara, bo jest reliktem plejstocenu. Dorasta do wysokości 150-180 cm, kwiat ma pojedynczy, purpurowo-fioletowy, a nasiona zaczyna wydawać zazwyczaj w trzecim roku życia.
Tradycyjnie z tej rośliny korzystała przez wieki medycyna chińska, tybetańska i mongolska. Stamtąd też pochodzi jej nazwa Lou-lu. Wykorzystywane były jej liście lub korzenie (co najmniej trzyletnie). Po rozpadzie ZSRR, powodu sławnego i niezawodnego działania (wykorzystanie w sporcie), zapotrzebowanie na Szczodraka było tak duże, że niemal wytrzebiono jego naturalne stanowiska. Sprzedawano wtedy z Rosji na zachód specyfiki z mielonego korzenia rośliny. Szybko okazało się, że na masową skalę nie da się wykorzystywać korzenia, więc sięgnięto po liście, które okazały się równie cennym, a nawet zasobniejszym w składniki czynne surowcem. Dodatkowym atutem było to, że plantacja nie ulegała zniszczeniu. Nad badaniem składu i działania liści, dr biologii Nikołaj Piotrowicz Timofiejew, współpracownik Rosyjskiej Akademii Nauk spędził 12 lat i opracował naukową metodę ich wykorzystywania.
Można ją streścić w kilku słowach: suszone sproszkowane liście mają najlepsze działanie, a ich skład okazał się korzystniejszy od składu korzenia.
Stąd też sprzedawane preparaty z Leuzei, składają się wyłącznie ze sproszkowanych liści, oraz (jeśli są tabletkowane) wypełniaczy, sklejaczy itp. rzeczy uzywanych do produkcji tabletek.
Oprócz Rosjan, badaniem wpływu Szczodraka na organizm człowieka zajmują się najlepsi biochemicy w Stanach Zjednoczonych, Japonii UE, Czechach i Rosji.


Wtorek, 8 maja.
Dzień pod znakiem leśnych zwierząt. Od rana sąsiedzi przynoszą wieści, komu dziki wyjadły posadzone kartofle. Przez okno kuchenne widzę dorodnego zająca, jak w deszczu, niespiesznie decyduje się przekicać drogę, by zniknąć na przeciwległym wzgórzu.
Z lasu od strony debry z tupotem wypadły dwie sarny. Odważniejsza pobiegła na moje obejście, ta bardziej płochliwa zawróciła do lasu. Szkoda, że nie mam zwyczaju nosić ze sobą aparatu fotograficznego. Jednak nie spaceruję sobie, ale cały dzień ręce mam unurzane w ziemi. Trochę szkoda delikatnego sprzętu.

Mszyce dobrały się do młodziutkich śliwek. Szukam w notatkach szybkiego naturalnego środka i znajduję. 20 dkg świeżych liści mniszka namoczyć na 3 godziny w 5 litrach wody, odcedzić i opryskiwać.
Narwałam, posiekałam, zalałam i czekam teraz aż upłyną trzy godziny. Sprawdzimy efekty.


Niedziela 13 maja
Na dworze zimno jak w psiarni.
Wczoraj od rana był wielki duszny upał i koszenie przerośniętego trawnika przed domem (a jest co kosić). Końcówka koszenia i zgrabiania wypadła na lodowaty północny wiatr i ciężkie chmury niosące zimny deszcz. Najpierw krótkie spodenki zostały zamienione na długie, potem doszedł sweterek i kamizelka z polaru. Ostatni kubeł skoszonej elektryczną kosiarką trawy wylądował w miejscu planowanego kompostownika tuż przed deszczem. Znalazłam podczas koszenia piękne kute z mosiądzu strzemię. Wróżba ? :)
Dzisiaj zapaliłyśmy w piecu. W domu miłe ciepło. Zapowiadają w radio przymrozki, a ja mądra mieszczka posadziłam przed Zimną Zośką pomidory. Będę je musiała przykryć na noc włókniną, aby przetrwały.
Szczodrak wypuścił liścienie z ziemi i niektóre z roślinek mają już zaczątki pierwszych prawdziwych liści.

Adaptogeny interesują mnie z powodu inteligentnego działania, dopasowującego się do potrzeb indywidualnych każdego organizmu. U człowieka zdrowego, powodują umocnienie zdrowia i wzrost siły i odporności, oraz wydolności umysłowej i fizycznej, a u człowieka z niedomaganiami, pozwala na szybsze uporanie się z chorobami, a następnie wejście na „prawidłowe obroty”. Mają zastosowanie u dzieci i u ludzi starszych, są nieszkodliwe nawet przy przedawkowaniu.

Uważam, że człowiek jest zdolny żyć bez chorób i w sprawności fizyczno-umysłowej, aż do naturalnej śmierci. Czytałam nie raz o chińskich mędrcach i zielarzach, dożywających wieku matuzalemowego w dobrym zdrowiu i kondycji. Jestem zainteresowana osobiście, bo nawet powołując się na prawo reinkarnacji, nie podoba mi się to, ze wszystko zapomnę i będę zaczynać od początku jako niemowlę. Wolałabym wykorzystać to życie w pełni do pisanego mi w gwiazdach końca najlepiej jak potrafię, ucząc się i stosując uzyskaną wiedzę w praktyce.
Podobno komórki watroby są obliczone na życie przez kilkaset lat, a my wykańczamy ją w lat trzydzieści-czterdzieści.

Wracając do Szczodraka: literatura rosyjska podaje http://leuzea.tiu.ru/ , że Szczodrak (Rhaponticum) reguluje układ nerwowy, hormonalny, wzmaga siłę zmysłów, reguluje układ krążenia i układ pokarmowy,, metabolizm i gospodarkę energią, odporność i płodność kobiet i mężczyzn.. Kiedy występują odchylenia i nieprawidłowości homeostazy, wyzwala samokontrolę organizmu i mechanizm przywracania funkcji życiowych do optymalnych wartości.
Reguluje produkcję, wykorzystanie i bilans konkretnych produktów przemiany materii,
poprawia obniżoną lub utraconą odporność.
Szczodrak ma tonizujące, adaptogenne i antyoksydacyjne działanie, usuwa reakcje alergiczne,
zapalenie skóry, astmę i choroby autoimmunologiczne.
Normalizuje aktywność układu hormonalnego organizmu, przywraca humoralną odporność komórkową, ma nootropowe i psychoenergetyzujące działanie.

Poprawia jakość odbioru bodźców docierających przez receptory zmysłów, daje doskonalszą pamięć i wybitnie poprawia umiejętność logicznego myślenia, sprzyja koncentracji, stymuluje uczenie się i aktywność mózgu.
Jest szczególnie skuteczny u osób pod wpływem stresu oraz fizycznych czynników ekstremalnych.
Stosowany jako profilaktyczny środek przy zmęczeniu mięśni i chronicznym zmęczeniu, przy problemach z krążeniem krwi, z impotencją, zespołem napięcia przedmiesiączkowego, wtórną niepłodnością, alkoholizmem.
Pobudza szybkie gojenie ran i urazów, działa anaboliczne, przeciwdepresyjnie, przeciwbakteryjnie, uzupełnia mikroelementy i witaminy.

Suszone sproszkowane liście Szczodraka są podawane najwyższej klasy sportowcom (szczodrak nie jest uznawany za środek dopingujący) - w celu poprawy wydajności podczas treningu i uzyskiwania najlepszych możliwych wyników w zawodach, oraz dla szybkiej rekonwalescencji po przeciążenia i urazach, oraz dla zwiększenia rezerw energetycznych oraz potencjału organizmu. Stosowany podczas intensywnego treningu sportowego w warunkach ubogotlenowych.

Zastosowanie:
w medycynie alternatywnej –
jako afrodyzjak i adaptogen, anabolik, antydepresant, środek krwiotwórczy, nootrop, środek tonizujący, przeciwnowotworowy, gojący rany, przeciwsenny (nocne zmiany, kierowcy, uczenie się itp.).

W naukowej medycynie-
wykorzystywany jest przy zaburzeniach czynnościowych układu nerwowego, jako antydepresant, przy zaburzeniach sercowo-naczyniowych, antykoagulant. Również ma zastosowanie przy hiperglikemii, hipoglokemii, hiperlipidemii, niedokrwistości, jako środek przeciwbólowy, u osób z niedociśnieniem, jako środek antytoksyczny, przeciwnowotworowy, w okresie rehabilitacji po chorobie;

W medycynie sportowej i wojskowej -
w celu poprawy przystosowania ciała do wysokiej wydolności w stanach niedoborów zywieniowych, tlenowych, w warunkach toksycznych, przy pokonywaniu ekstremalnego fizycznego i psychicznego wysiłku;

w praktyce klinicznej – przy uszkodzeniu sercowego (wieńcowego)układu krążenia, ośrodkowego układu nerwowego i rozrodczego.
Jak stymulant gojenia się ran i owrzodzeń, oparzeń.
Stymuluje libido i eliminuje dyskomfort w życiu seksualnym;

W praktyce domowej, jako podręczny środek -
przy zmęczeniu nerwowym i mięśniowym, przy nałogu alkoholowym, impotencji, zespole napięcia przedmiesiączkowego, wtórnej bezpłodności, jako środek wzmacniający i pobudzający, gojenie ran, przeciwbakteryjny, anaboliczny, nootropowy antystresowy, multiwitaminowy i uzupełniający pierwiastki śladowe.

PRZECIWWSKAZANIA
Przeciwwskazań do stosowania Rhaponticum carthamoides – brak.
Nieszkodliwy, nietoksyczny, działający w sposób zdecydowany ale łagodny, nie powoduje uzależnień. Skutki uboczne i szkodliwe działanie nie zostały zarejestrowane. Substancje czynne nie mają działania poronnego. W doświadczeniach na zwierzętach testowano wielokrotne przedawkowanie zielonej masy przez długi czas, jednak nie miało to negatywnych następstw.

Należy jednak unikać długotrwałego i niekontrolowanego zażywania leuzei, oraz wysokich dawek, ponieważ nie można wykluczyć, powstania w takich wypadkach krótkotrwałego podniesienia ciśnienia wewnątrzgałkowego, wzrostu amplitudy skurczów serca, pobudzenia układu nerwowego oraz układu krążenia.

JAK ZAŻYWAĆ:
wieczorną dawkę wziąć co najmniej 3-4 godziny przed snem.
Unikać jednoczesnego zażywania środków psychoaktywnych i nootropowych.
Kobiety ciężarne i karmiące matki, oraz dzieci poniżej 12 lat powinny wstrzymać się od zazywania bez konsultacji z lekarzem.

Wpływ na kierowców pojazdów: Zaleca się dla kierowców w celu zwiększenia reakcji i uwagi
oraz niwelowania fizycznego i psychicznego zmęczenia, oraz w nocy, jako śordek zapobiegający zaśnięciu za kierownicą.

Interakcje:
Nie zaleca się łączyć z innymi złotymi roślinami, w szczególności z cytryńcem chińskim, i aralią wysoką, oraz roślinami i środkami psychoaktywnymi, oraz kawą.

DAWKOWANIE
Szczodraka charakteryzuje znaczna szerokość optymalnej dawki.
Pojedyncza dawka terapeutyczna to 25 mg / wielkość porównywalna do ziarnka pieprzu czarnego/
W sporcie 25-50 mg.
W szczególnych przypadkach jeszcze więcej.

Sposób stosowania: Najlepiej doustnie, w postaci suchego proszku „pod językiem”
można zaparzać również wrzątkiem, jako dodatek do czarnej herbaty, w połączeniu z innymi ziołami w formie herbaty ziołowej, oraz wyciągów alkoholowych i naparów

W razie potrzeby Szczodraka można zażyć w każdej chwili:
Wieczorem przed nocną pracą, w celu usunięcia zmęczenia i senności, oraz utrzymania wysokiej zdolności do pracy,

Jeśli czujesz, że zaczynasz chorować, weź częściej- co 3-4 godziny, zwiększając minimalną dawkę
W przypadku choroby pojedynczą dawkę (25 mg), zaleca się zwiększyć 2 - 3 razy.

Dla sportowców o wysokim poziomie procesów metabolicznych dawka może być zwiększana stopniowo do 4-10 razy. Przy tym duża dawka powinna być połączona z odpowiednim obciązeniem fizycznym.
Okres przyjmowania nie jest ograniczony. Można go przyjmować od 2 do 10 lat.

Zasadniczo proponuje się 1-2 dawki (25-50mg) - rano, po południu i w godzinach wieczornych.
Znaczący wpływ osiąga się średnio w 7 dni (indywidualnie od 1-10 dni)
Kuracja, w zależności od wielkości i częstotliwość dawek może wynosić 30-60 dni, następnie zaleca się zrobić sobie przerwę na 10-60 dni, po czym można wznowić zazywanie szczodraka. Fizjologicznie ostatnie efekty interakcji szczodraka z ludzkim ciałem występują od 1,5 do 2 miesięcy po przerwaniu zażywania.

Przedawkowanie
Wpływ immuno-stymulujący nie zwiększa się proporcjonalnie do dawki, więc nie ma sensu wychodzić poza rozsądne dawkowanie.
Krótkoterminowe lub jednorazowe przedawkowanie nie przynosi szkody, ale również nie zwiększa efektów.

Przewlekłe stosowanie dużych dawek szczodraka jest bezsensowne, gdyż nie przynosi zwiększonych efektów, ale mogą wystąpić skutki uboczne w postaci nadwrażliwości - nudności, biegunki, wymiotów, uczucia suchość w ustach.
Objawy przedawkowania to: zwiększona drażliwość, zaburzenia snu, kołatania serca, depresja.
Należy zachować ostrożność podczas podawania szczodraka pacjentom z ciężkimi przewlekłymi chorobami układu sercowo-naczyniowego (nadciśnienie tętnicze, ciężka postać arytmii), w ostrych
chorobach zakaźnych, przewlekłej chorobie nerek, niewydolności wątroby, przy zaburzeniach psychicznych.
Przy powyższych niedomaganiach dawkowanie dobrać indywidualnie, zaczynając od minimalnych ilości, ostrożnie dodając lub w razie potrzeby ujmując 10-20% proszku, monitorować stan w porozumieniu z lekarzem.

Poniedziałek 14 maja

Maliny, chwasty, chwasty, maliny, maliny chwasty, chwasty w malinach i truskawkach i tak cały dzień słuchając wielkiej leśnej ptaszarni medytująco, w gumiakach.
na koniec profilaktyczne okrycie pomidorów agrowłókniną, kolacja, mycie gorącą wodą nagrzaną na piecu, notatka i spać :)
Aha i kotka na mnie nakrzyczała bo kazałam jej do domu, a wieczór taki piękny....
Goracy piec kuchenny pogodził ją z losem.

Środa 16 maja
Dziś wyjazd do Hrubieszowa w celu przepisania umowy o dostawy prądu na moje nazwisko, i przy okazji zakup modemu internetowego. Nie miałam ochoty podpisywać stałej umowy na dwa lata, więc wybrałam słabszy, ale dający swobodę wyboru internet na kartę heyah.
Jest naprawdę słaby, ale do czytania informacji, do bloga, do odwiedzania forum KodCzasu , poczty i do gg wystarcza.